Bardzo lubię teatr Michała Znanieckiego. To reżyser który ma swoje patenty, a też nie boi się ryzyka. I całe szczęście, że się nie zmienia pod tym względem. Jego inscenizację 'Czarodziejskiego fletu' można i należy szlifować, zwłaszcza obsadowo. Bo gdyby wszyscy śpiewali jak Marcelina Roman i Łukasz Rosiak to byłoby przepięknie. No i nie zapominajmy o Marii Rozynek-Banaszak, która podobno tego wieczoru, kiedy widziałem spektakl, śpiewała niepełnym głosem. Daj Boże wszystkim Królowym nocy takie śpiewanie nawet bez problemu z krtanią. Znakomici są Chlopcy: Artur Plinta, Paweł Szlachta, Bartosz Wasiluk (trzej kontratenorzy!). Warto jeszcze (dotyczy to prawie wszystkich) pracować nad mówieniem tekstu, tu jest wiele do zrobienia. Rozczarowuje przeciętna choreografia, nieco śmieszą kreacje tancerek speluny u niejakiej Gabi Celt (ich niby perwersyjnie, lecz kompletnie niezachęcająco łyse głowy w połączeniu z pensjonarskimi kostiumami). Uwertura wizualnie wręcz nudzi. Dobrze zagrana muzyka Mozarta obroni się zawsze i nie jest inaczej również teraz (duże uznanie dla orkiestry pod wodzą Adama Banaszaka), choć w tej akurat inscenizacji mocniej wybrzmiały fragmenty kojarzące się już z Requiem. I świetnie. Pamiętajmy, że 'Czarodziejski flet' to ostatnia skomponowana przez Wolfganga Amadeusza opera.
Mamy tu świat baśniowy i jak w każdej baśni niepozbawiony mroku, więc baśń o Mocku, Eberhardzie Mocku, tu pasuje. Może się to wydać pomysłem właśnie ryzykownym, i mieszane uczucia mi też towarzyszyły przez te trzy godziny. Czy dialogi brzmiące piórem Marka Krajewskiego nie zabrzmią w operze dziś na siłę. Musicie sami zdecydować. Może takie szaleństwo się opłaca, zwłaszcza w takim mieście jak Wrocław i przy naszym sentymencie do tego cyklu retro kryminałów. Tak to widzę. Właśnie dlatego, że świat radcy kryminalnego z Breslau jest dziś bardziej baśnią niż kryminałem na serio i sam Marek Krajewski trafnie to zresztą wyczuł, żegnając się ze swoim bohaterem w czasach Johnów Wicków. Teraz moralny (jednak) brutal z Breslau wydaje się barankiem.
I uwaga, uwaga! Ogłaszam, z pełną odpowiedzialnością, mamy na scenie Opery Wrocławskiej najlepszego Eberharda Mocka jaki na scenie i w TV się pojawił. To Jacek Jaskuła, jeden z absolutnie moich ulubionych artystów naszej opery, ciągle przed prawdziwym wyeksponowaniem jego gwiazdorskich talentów (i nie, nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla byłych dyrektorek i dyrektorów OW, że Jacek nie jest tenorem, baryton też ma co śpiewać w operowym repertuarze, tylko trzeba o ten repertuar zadbać i go właściwie obsadzić*). Tutaj Jaskuła jest po prostu doskonały. W tym miejscu stawiam kropkę, żeby nie zepsuć suspensu związanego z postacią-aktorem śpiewakiem.
I nawet jeśli nie jest to spektakl na piątkę, to korci mnie dopisać: jeszcze?
GCH
[0-6] 4,5
.....
[0-6] 4,5
.....
8.10.2023, balkon 1, rząd II, miejsce A
*Muszę o tym wspomnieć, bo mam ten duet ciągle w uszach i oczach: Papageno Jacka Jaskuły i Papagena Iryny Zhytynskiej w poprzedniej tutejszej realizacji 'Czarodziejskiego fletu' (z 2010 roku) to było coś wyśmienitego. I tak sobie nawet pomyślałem, że gdyby (pewnie w wersji scenicznej to trudne, ale w wideo...) Mock został alter ego Papagena, gdyby obsadzić Jacka w obu rolach..., cała historia zyskałaby jeszcze inny wymiar.