Całun z Oviedo to pilnie strzeżona chusta, która mogła okrywać twarz Chrystusa, gdy umierał na krzyżu. Taka jest legenda tego płótna o wymiarach 84x53 cm. Jak jest/ było naprawdę? Odpowiedź zostawiam specjalistom. Sprawa wcale nie jest oczywista, mimo osiągnięć techniki nie da się chyba wyjść w tym przypadku poza obszar wiary. Może i dobrze.
Bo autorzy powieści "Całun z Oviedo" wyobrazili sobie sytuację w dzisiejszych czasach coraz bardziej prawdopodobną. Młoda dziewczyna zgadza się być zastępczą matką dziecka dla pewnej amerykańskiej rodziny. Dziewiętnastoletnia kelnerka z Bostonu to sierota, nie ma jeszcze pomysłu na siebie, szuka własnej drogi. Prasowe ogłoszenie o "partnerstwie w rodzicielstwie" trafia zatem na podatny grunt. Dziewczyna nosi biblijne imię Hannah, jest dziewicą, czyli idealną kandydatką do powtórzenia niepokalanego poczęcia. Jej ciąża będzie próbą sklonowania Jezusa poprzez wykorzystanie DNA pochodzącego z legendarnego całunu, który 8 lat wcześniej sprofanowano w dramatycznych okolicznościach. Najważniejsze pytanie tego thrillera brzmi na początku: "czy dziecko się urodzi?", są i następne: "czy chłopiec będzie rzeczywiście tym, kim ma być?" i "co będzie, kiedy się już urodzi?". Z tym pytaniem zostajemy po przeczytaniu całości. Niby więc prosty thriller idący w podobnym kierunku, co "Kod Leonarda da Vinci", a jednak odrobinę więcej.
Ostatnia scena książki napisana jest nawet zręczniej niż cała powieść, którą kwalifikuję do kategorii zawodowo skrojonego bestsellera. Autorzy mogliby bardziej popracować nad wydarzeniami, trochę mało tu wartkich zwrotów jak na rasowy dreszczowiec, ale i tak wakacyjnie wystarczy. Leonard Foglia i David Richards, dyrektor nowojorskiego teatru i krytyk teatralny, uznali pewnie, że pomysł uniesie fabułę. Nie pomylili się. I chyba tylko niewielką popularnością powieści na świecie trzeba tłumaczyć brak protestów środowisk katolickich w Polsce. Doprawdy, trudno o bardziej obrazoburczy temat i lepszy kontekst do dyskusji nad przyszłością nowych technologii i starej wiary w epoce nie do przewidzenia. Ale nie wywołujmy wilka. "Całun z Oviedo" traktujmy podług zasług, bo to jednak po prostu niezłe czytadło. A ksiądz Jimmy, bohater pomagający dziewczynie w kłopotach, zrównoważy działanie ludzi złej woli.
Nie będzie z "Całunu z Oviedo" nowego "Dziecka Rosemary", także dlatego, że zmieniły się czasy. I dla religii (różnych), i dla literatury. Lecz rozpoczynająca się od morderstwa w katedrze powieść amerykańskich warsztatowców prowadzi do podobnych wniosków, co powieść Levina. Zwłaszcza w okolicznościach z pewnością istniejącego wyścigu szalonych naukowców po
trofeum sklonowanego człowieka. Niektórzy twierdzą, iż nie ma wyjścia, klonowanie jest kwestią czasu, będziemy musieli się prędzej czy później zmierzyć z największym problemem cywilizacji techniki. Pod płaszczem (całunem) dość oczywistych przewidywań-przypuszczeń-wyroków kryją się poważne tajemnice naszego jutra. Autorzy niniejszej powieści przemycili w zwykłym
dreszczowcu jeszcze jeden element tej historii. Pytanie o nowego mesjasza. Nie nowe, nie odkrywcze, a ciągle prowokujące i aktualne. Tak teraz adekwatne, jak przyzwoity literacki thriller na wakacje.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.................................................
Leonard Foglia, David Richards CAŁUN Z OVIEDO, przeł. K. Dobrowolska, Philip Wilson, 2008
Sunday, June 29, 2008
Saturday, June 21, 2008
Katarzyna Grochola TRZEPOT SKRZYDEŁ
Na okładce książki czytamy intrygującą zachętkę: „Hanka ma męża, pracę, własny dom. Dlaczego nie promienieje szczęściem? Przecież kocha i jest kochana. A jednak…”. Na okładce książki czytamy także zwyczajową notę o autorce. Że „mieszka w Milanówku, lubi happy endy, bardziej w życiu niż w literaturze [sic!], Beethovena i Milesa Davisa”. Fajna babka, konstatuje czytelnik, ja też lubię Beethovena. Ciekawa książka, tajemnicza bohaterka, kupujemy. A jednak…
Mniej więcej na 40 stronie orientujemy się, iż „Trzepot skrzydeł” to jeszcze jedna powieść o kobiecie bitej przez męża, którego osobowość określa się tu wyrafinowaną formułą „Dr Jeckyll - Mr Hyde”. Mąż Hanki potrafi być szarmanckim księciem z bajki, by za chwilę zmienić się w bohatera zupełnie innej opowieści. Ta książka nie jest, jak chce wydawca, ani zaskakująca, ani trzymająca w napięciu, chyba że napięciem nazwiemy postawienie pytania: „czy Hanka rozłoży tytułowe skrzydła do ucieczki, czy nie?”. O akcji nie da się więcej opowiedzieć, bo streściłbym całą powieść, pisaną podobno od 2006 do 2008 roku. Przeczytałem ją w półtorej godziny, bez zaliczenia kursu szybkiego czytania. I wprawdzie nie żałuję, lecz osobom spoza kręgu zainteresowanych tematem z czystym sercem nie rekomenduję. „Trzepot skrzydeł” jest nawet tak napisany, że pod bicie trudno podłożyć inną formę znęcania się nad partnerem. To prosta historia z mocnymi akcentami, idealna na film telewizyjny lub program z udziałem palety gości: od zwycięskich bohaterek po przejściach aż po wszędobylskich socjo-psychologów. Specjaliści od poprawności religijnej też mogliby się wykazać argumentami na rzecz pozostawania w toksycznych związkach, w których mąż mówi do żony: „-Zabiję cię”, łamie jej rękę, potem przymilnie szepcze „-Wybaczysz mi?”, aby po jakimś czasie zacząć od nowa: „-Co, kurwa, zadowolona jesteś z siebie?”.
Grochola nie stawia pierwszych kleksów w pisaniu bestsellerów. Zna receptę, wie, że sprawdzone składniki podziałają. Sprawnie pisze. Ma dynamiczną frazę, płynną i potoczną, celnie łączy dialog z narracyjnym dopowiedzeniem. Czasem jednym słowem, najwyżej zdaniem, potrafi oddać charaktery postaci, odwołać sielankę miłosnej sceny, przywołując grozę. W „Trzepocie skrzydeł” literacki świat Katarzyny Grocholi przechodzi na ciemną stronę mocy. Najciekawsze w tej książce wydaje mi się skupienie na głównej bohaterce, wejście w jej sposób myślenia i działania. Powieść napisana jest w formie listu Hanki do kogoś, kogo tożsamości nie mogę ujawnić ze względu na dobro lektury. Mąż się nie liczy jako postać, autorka używa go instrumentalnie, by pokazać typ ukrytego za fasadą wykształcenia i manier damskiego boksera. Może ma poważny psychiczny problem, choruje na jakiś kompleks, psychozę, traumę i tak dalej. To nieważne i absolutnie Grocholę w tej decyzji, w tym kontekście, popieram. A jeśli potrzebuje pomocy? - zapyta ktoś nieśmiało. Może i potrzebuje, niech ktoś napisze powieść z punktu widzenia damskiego boksera. Bestseller murowany!
Nie lubię w twórczości Katarzyny Grocholi nadprostoty środków. Dzięki niej książki czytają się szybko, ale nie zostawiają po sobie nawet zapachu lektury. Chyba że ktoś jest bezpośrednio, doświadczalnie zaangażowany w temat. Wtedy po „Trzepot skrzydeł” sięgnie jak po słuchawkę telefonu zaufania. Z tym wyjątkiem, że tym razem po drugiej stronie będzie znana z kobiecych pism autorka, nie anonimowy wolontariusz. Nie jestem jednak przekonany, czy Grochola skutecznie pomoże. Bo czytelniczka oprócz przekonania się, iż dzieli (dzieliła) z Hanką podobny los, może chciałaby poczytać trochę bardziej kunsztownej literatury przy okazji?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………………
Katarzyna Grochola TRZEPOT SKRZYDEŁ, Wydawnictwo Literackie, 2008
Mniej więcej na 40 stronie orientujemy się, iż „Trzepot skrzydeł” to jeszcze jedna powieść o kobiecie bitej przez męża, którego osobowość określa się tu wyrafinowaną formułą „Dr Jeckyll - Mr Hyde”. Mąż Hanki potrafi być szarmanckim księciem z bajki, by za chwilę zmienić się w bohatera zupełnie innej opowieści. Ta książka nie jest, jak chce wydawca, ani zaskakująca, ani trzymająca w napięciu, chyba że napięciem nazwiemy postawienie pytania: „czy Hanka rozłoży tytułowe skrzydła do ucieczki, czy nie?”. O akcji nie da się więcej opowiedzieć, bo streściłbym całą powieść, pisaną podobno od 2006 do 2008 roku. Przeczytałem ją w półtorej godziny, bez zaliczenia kursu szybkiego czytania. I wprawdzie nie żałuję, lecz osobom spoza kręgu zainteresowanych tematem z czystym sercem nie rekomenduję. „Trzepot skrzydeł” jest nawet tak napisany, że pod bicie trudno podłożyć inną formę znęcania się nad partnerem. To prosta historia z mocnymi akcentami, idealna na film telewizyjny lub program z udziałem palety gości: od zwycięskich bohaterek po przejściach aż po wszędobylskich socjo-psychologów. Specjaliści od poprawności religijnej też mogliby się wykazać argumentami na rzecz pozostawania w toksycznych związkach, w których mąż mówi do żony: „-Zabiję cię”, łamie jej rękę, potem przymilnie szepcze „-Wybaczysz mi?”, aby po jakimś czasie zacząć od nowa: „-Co, kurwa, zadowolona jesteś z siebie?”.
Grochola nie stawia pierwszych kleksów w pisaniu bestsellerów. Zna receptę, wie, że sprawdzone składniki podziałają. Sprawnie pisze. Ma dynamiczną frazę, płynną i potoczną, celnie łączy dialog z narracyjnym dopowiedzeniem. Czasem jednym słowem, najwyżej zdaniem, potrafi oddać charaktery postaci, odwołać sielankę miłosnej sceny, przywołując grozę. W „Trzepocie skrzydeł” literacki świat Katarzyny Grocholi przechodzi na ciemną stronę mocy. Najciekawsze w tej książce wydaje mi się skupienie na głównej bohaterce, wejście w jej sposób myślenia i działania. Powieść napisana jest w formie listu Hanki do kogoś, kogo tożsamości nie mogę ujawnić ze względu na dobro lektury. Mąż się nie liczy jako postać, autorka używa go instrumentalnie, by pokazać typ ukrytego za fasadą wykształcenia i manier damskiego boksera. Może ma poważny psychiczny problem, choruje na jakiś kompleks, psychozę, traumę i tak dalej. To nieważne i absolutnie Grocholę w tej decyzji, w tym kontekście, popieram. A jeśli potrzebuje pomocy? - zapyta ktoś nieśmiało. Może i potrzebuje, niech ktoś napisze powieść z punktu widzenia damskiego boksera. Bestseller murowany!
Nie lubię w twórczości Katarzyny Grocholi nadprostoty środków. Dzięki niej książki czytają się szybko, ale nie zostawiają po sobie nawet zapachu lektury. Chyba że ktoś jest bezpośrednio, doświadczalnie zaangażowany w temat. Wtedy po „Trzepot skrzydeł” sięgnie jak po słuchawkę telefonu zaufania. Z tym wyjątkiem, że tym razem po drugiej stronie będzie znana z kobiecych pism autorka, nie anonimowy wolontariusz. Nie jestem jednak przekonany, czy Grochola skutecznie pomoże. Bo czytelniczka oprócz przekonania się, iż dzieli (dzieliła) z Hanką podobny los, może chciałaby poczytać trochę bardziej kunsztownej literatury przy okazji?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………………
Katarzyna Grochola TRZEPOT SKRZYDEŁ, Wydawnictwo Literackie, 2008
Monday, June 16, 2008
Jerzy Franczak PRZYMIERZALNIA
Podobno przeleżała się ta książka w legendarnej pisarskiej szufladzie kilka lat zanim autor zdecydował się ją opublikować. Dobrze zrobił, bo dzieło leżące w szufladzie jest jak wyparte wspomnienie. Kiedyś i tak by wróciło i może nawet wywróciło autorski świat do góry spodniami. Wiec dobrze się stało dla samego zainteresowanego, dla czytelnikowi chyba jednak też.
Można zarzucić tej kolejnej polskiej powieści-niepowieści, że rozsadza ją megalomania, oczywiście zaprzęgnięta w cugle autoironii. Ale kto by się tam na takie zabiegi dał nabrać. Bohater, którego nie sposób choć trochę nie utożsamić z autorem, nie lubi swojego życia, lecz odczuwalnie lubi siebie. Jak wszyscy. Zatem jeśli autoironię zostawimy na boku, znajdziemy się w płynnej osobowości młodego mężczyzny z ciągotami do literackiego odbioru rzeczywistości. Przeszkadza mu to czasem w życiu, ale i pomaga przechodzić przez labirynt. Na tym etapie przymierza poszczególne drogi, wybory, stroje, charaktery, stara się w tym bałaganie doszukać czegoś własnego. Swoją kobietę, Ilonę, także traktuje jak lustro swoich zachowań-przebieranek. Szkoda, że nie przychodzi sympatyczna sklepowa z propozycja założenia kolejnego garnituru, który w końcu będzie pasował. Tak prosto nie ma, na pewno nie u Franczaka, kiedyś poety sennych marzeń, dziś prozaika jawnych majaczeń. I mimo autorskich trudności z ogarnięciem formy (a wiec życia), mimo fragmentów irytującego słowotoku, mimo nieznośnego skupienia na sobie, ta książka Jerzego Franczaka broni się jako post-ale-modernistyczny manifest dwudziestokilkulatka w depresji z pogubienia.
Z jednej strony chciałby akceptacji, miłości, z drugiej - żeby ta akceptacja i miłość nie stały się normą, bo norma jest zwyczajnie nieciekawa. Typowa postawa młodopolaka wciśniętego w dwudziestopierwszowieczne środowisko. Chociaż inaczej "Przymierzalnia" brzmi, przywołuje w mojej pamięci sygnały z wierszy Tetmajera, kończące się ucieczką "w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata". Tyle że zapomnienie to tylko przejściowy stan, zawsze się wraca, by odbyć następny rajd do przymierzalni poglądów, towarzystw, nastrojów, gatunków, języków. Wszystko jednak z pozycji outsidera, niby trudnej, będącej niby źródłem cierpienia, ale naprawdę bezpiecznej i umożliwiającej większą przestrzeń wolności. Przez redukcje najczęściej dochodzimy do punktu 0, z wiekiem i doświadczeniem przyjmujemy role dla siebie. Jurek z książki Jerzego Franczaka na role nie chce się zgodzić, bardziej mu w smak poeta z "Życie to nie teatr" Stachury, niż społeczne zwierzę, którego portret promuje nowy wiek. Ale w Bieszczadach to by się pewnie nie zakopał, bo kogo mógłby twórczo poobserwować i karykaturalnie przedstawić.
Kpić łatwo, zmagać się z własnymi demonami prościej niż wyciągnąć dłoń na powitanie, do zobowiązującego uścisku. Tego Jurek nie potrafi. Potrafi za to zdobyć się na dystans z pełną świadomością fałszu podobnej sytuacji. Bo dystans to też rola, tak samo zwyczajna jak pozostałe. Czyż nie w taki sposób myśli o świecie i sobie każdy inteligentny młodzieniec, bezradnie wyruszający w podróż do nieznanej krainy ja w relacji do? Dlatego w "Przymierzalni" nietrudno się odnaleźć, współpoodczuwać, czytając ten podszyty lękiem przed podjęciem poważniejszej decyzji-roli monolog. Niewybitna to proza, nieoryginalny bohater, a zajmuje. Nieoczyszczona to gawęda, niedopowiedziany ciąg myśli i zdarzeń, a wciąga. Na odwiecznej zasadzie podobieństwa.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..................................................................
Jerzy Franczak PRZYMIERZALNIA, Ha!art, 2008
Można zarzucić tej kolejnej polskiej powieści-niepowieści, że rozsadza ją megalomania, oczywiście zaprzęgnięta w cugle autoironii. Ale kto by się tam na takie zabiegi dał nabrać. Bohater, którego nie sposób choć trochę nie utożsamić z autorem, nie lubi swojego życia, lecz odczuwalnie lubi siebie. Jak wszyscy. Zatem jeśli autoironię zostawimy na boku, znajdziemy się w płynnej osobowości młodego mężczyzny z ciągotami do literackiego odbioru rzeczywistości. Przeszkadza mu to czasem w życiu, ale i pomaga przechodzić przez labirynt. Na tym etapie przymierza poszczególne drogi, wybory, stroje, charaktery, stara się w tym bałaganie doszukać czegoś własnego. Swoją kobietę, Ilonę, także traktuje jak lustro swoich zachowań-przebieranek. Szkoda, że nie przychodzi sympatyczna sklepowa z propozycja założenia kolejnego garnituru, który w końcu będzie pasował. Tak prosto nie ma, na pewno nie u Franczaka, kiedyś poety sennych marzeń, dziś prozaika jawnych majaczeń. I mimo autorskich trudności z ogarnięciem formy (a wiec życia), mimo fragmentów irytującego słowotoku, mimo nieznośnego skupienia na sobie, ta książka Jerzego Franczaka broni się jako post-ale-modernistyczny manifest dwudziestokilkulatka w depresji z pogubienia.
Z jednej strony chciałby akceptacji, miłości, z drugiej - żeby ta akceptacja i miłość nie stały się normą, bo norma jest zwyczajnie nieciekawa. Typowa postawa młodopolaka wciśniętego w dwudziestopierwszowieczne środowisko. Chociaż inaczej "Przymierzalnia" brzmi, przywołuje w mojej pamięci sygnały z wierszy Tetmajera, kończące się ucieczką "w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata". Tyle że zapomnienie to tylko przejściowy stan, zawsze się wraca, by odbyć następny rajd do przymierzalni poglądów, towarzystw, nastrojów, gatunków, języków. Wszystko jednak z pozycji outsidera, niby trudnej, będącej niby źródłem cierpienia, ale naprawdę bezpiecznej i umożliwiającej większą przestrzeń wolności. Przez redukcje najczęściej dochodzimy do punktu 0, z wiekiem i doświadczeniem przyjmujemy role dla siebie. Jurek z książki Jerzego Franczaka na role nie chce się zgodzić, bardziej mu w smak poeta z "Życie to nie teatr" Stachury, niż społeczne zwierzę, którego portret promuje nowy wiek. Ale w Bieszczadach to by się pewnie nie zakopał, bo kogo mógłby twórczo poobserwować i karykaturalnie przedstawić.
Kpić łatwo, zmagać się z własnymi demonami prościej niż wyciągnąć dłoń na powitanie, do zobowiązującego uścisku. Tego Jurek nie potrafi. Potrafi za to zdobyć się na dystans z pełną świadomością fałszu podobnej sytuacji. Bo dystans to też rola, tak samo zwyczajna jak pozostałe. Czyż nie w taki sposób myśli o świecie i sobie każdy inteligentny młodzieniec, bezradnie wyruszający w podróż do nieznanej krainy ja w relacji do? Dlatego w "Przymierzalni" nietrudno się odnaleźć, współpoodczuwać, czytając ten podszyty lękiem przed podjęciem poważniejszej decyzji-roli monolog. Niewybitna to proza, nieoryginalny bohater, a zajmuje. Nieoczyszczona to gawęda, niedopowiedziany ciąg myśli i zdarzeń, a wciąga. Na odwiecznej zasadzie podobieństwa.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..................................................................
Jerzy Franczak PRZYMIERZALNIA, Ha!art, 2008
Marija Knezevic EKATERINI
Nieraz się zastanawiałem, czy w dzisiejszych czasach nowoczesnemu czytelnikowi są potrzebne serie wydawnicze. "Seria z miotłą", z krukiem, "biblioteczka pod różą" czy "biblioteka konesera". dziś przeciez reagujemy raczej na tytuł, jeśli jest dobrze wypromowany, bo seria, która w całości porywa? To zjawisko z gatunku wymarłych. A jednak nie: mamy w Polsce jedną serię najzwyczajniej (lub najniezwyczajniej) w świecie interesującą. Pozycja po pozycji. To "Europejki" Wydawnictwa Czarne. Ukazały się już mocne tytuły np. takich autorek jak: Rujana Jeger, Noémi Szécsi, Natalka Śniadanko. Wszystkie godne zapamiętania. Wspólna jest płeć, europejskie pochodzenie i z powyższym ściśle związane poszukiwanie tożsamości w nowym świecie, nowej Europy, która jak każdy kontynent ma teraz moc problemów, ale, jak chyba żaden kontynent, wiele historycznych szans. O historycznych osiągnięciach i zaszłościach nie wspominając.
Właśnie się ukazała kolejna powieść Europejki, tym razem urodzonej w Belgradzie Mariji Knezevic. Losy pewnej grecko-serbskiej rodziny obserwujemy w dość szczególnej przestrzeni i czasie, przemian społeczno-narodowościowych, które nie pozostają bez wpływu na indywidualne wybory. O tytułowej Ekaterini, Greczynce, opowiada nam autorka od młodości w przedwojennej Grecji do śmierci w Jugosławii. Wojna jest czynnikiem zarówno destrukcyjnym, jak spajającym. Miłość splata się tu racjonalnością, starość z gotowością do zmiany, skoro zmiany sa nieuniknione. Ale nie mamy do czynienia z prozą epicką, lecz z fragmentami opowieści. Nikt tu do sagi nie aspiruje. Morze, prowincja, wielkomiejskość, wielokulturowość - to wielkie tematy tej małej książeczki- elementarzu współczesnej Europy. Europy bez stabilności naszego teraz, lecz z mocnymi korzeniami, zawdzięczanymi naszemu kiedyś. Czyli naturze i wspólnocie, noszonej zawsze tam, gdzie nikt jej nie zagraża, w poetycko- serdecznym ja.
"Tutaj zaczynają się Karpaty. To bezkresna przestrzeń, ciągnie się tak daleko, jak sięgają winnice. One, by tak rzec, istniały i istnieć będą zawsze, przed wszystkimi wojnami i po nich. Kształt winnic jest nieuchwytny - każda kończy się albo zaczyna tam, gdzie wzrok słabnie i niebo przejmuje ostatni rząd pędów wina (...). Pokazując swoje włości, gospodarze powiadają: "Co tam ziemia, dobytek, dajmy pokój! Spójrz lepiej w niebo!". Patrząc w to niebo, poeta Vasco Popa napisał: "Mówili, że musiał umrzeć. Gwiazdy były mu bliższe niż ludzie".
To tylko część prawdy, bo choć te gwiazdy wyznaczają nam horyzont uniesienia, to naprawdę liczy się codzienne życie, wtedy, kiedy trwa. Marija Knezevic wydała w swoim bogatym także artystycznie życiu m.in. tom mailowej korespondecji z ogarniętego wojną Belgradu. Dotychczas kojarzono ją raczej z poezją (pisarka opublikowała siedem tomów wierszy). Poezję czuć w najnowszej książce, choć wcale nie w takim stopniu, jak po poetce można by się spodziewać. I dobrze. Niech poezja przewija się we wspomnieniu, przypomina o marzeniach, intymnie ubarwia dni, pomaga przechodzić przez noce. Aż tyle.
W powieści "Ekaterini", tak jak w wielu propozycjach serii "Europejki", bardzo istotny jest temat kobiecy, postacie kobiet i ich sposób przeżywania świata. Świata, który choć naznaczony śmiercią ma trwanie jako tę fantastyczną cechę naczelną i przywiązanie do drobiazgu jako tę fantastyczną cechę drugoplanową. To jest to dyskretne porozumienie kobiecej wspólnoty, które w literaturze serbskiej Europejki brzmi rześko, jak rześko czuje się narratorka po wizycie na cmentarzu, u pogodnie zapamiętanej przyjaciółki.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.....................................................................
Marija Knezevic EKATERINI, przeł. D. J. Cirlic, Czarne, 2008
Właśnie się ukazała kolejna powieść Europejki, tym razem urodzonej w Belgradzie Mariji Knezevic. Losy pewnej grecko-serbskiej rodziny obserwujemy w dość szczególnej przestrzeni i czasie, przemian społeczno-narodowościowych, które nie pozostają bez wpływu na indywidualne wybory. O tytułowej Ekaterini, Greczynce, opowiada nam autorka od młodości w przedwojennej Grecji do śmierci w Jugosławii. Wojna jest czynnikiem zarówno destrukcyjnym, jak spajającym. Miłość splata się tu racjonalnością, starość z gotowością do zmiany, skoro zmiany sa nieuniknione. Ale nie mamy do czynienia z prozą epicką, lecz z fragmentami opowieści. Nikt tu do sagi nie aspiruje. Morze, prowincja, wielkomiejskość, wielokulturowość - to wielkie tematy tej małej książeczki- elementarzu współczesnej Europy. Europy bez stabilności naszego teraz, lecz z mocnymi korzeniami, zawdzięczanymi naszemu kiedyś. Czyli naturze i wspólnocie, noszonej zawsze tam, gdzie nikt jej nie zagraża, w poetycko- serdecznym ja.
"Tutaj zaczynają się Karpaty. To bezkresna przestrzeń, ciągnie się tak daleko, jak sięgają winnice. One, by tak rzec, istniały i istnieć będą zawsze, przed wszystkimi wojnami i po nich. Kształt winnic jest nieuchwytny - każda kończy się albo zaczyna tam, gdzie wzrok słabnie i niebo przejmuje ostatni rząd pędów wina (...). Pokazując swoje włości, gospodarze powiadają: "Co tam ziemia, dobytek, dajmy pokój! Spójrz lepiej w niebo!". Patrząc w to niebo, poeta Vasco Popa napisał: "Mówili, że musiał umrzeć. Gwiazdy były mu bliższe niż ludzie".
To tylko część prawdy, bo choć te gwiazdy wyznaczają nam horyzont uniesienia, to naprawdę liczy się codzienne życie, wtedy, kiedy trwa. Marija Knezevic wydała w swoim bogatym także artystycznie życiu m.in. tom mailowej korespondecji z ogarniętego wojną Belgradu. Dotychczas kojarzono ją raczej z poezją (pisarka opublikowała siedem tomów wierszy). Poezję czuć w najnowszej książce, choć wcale nie w takim stopniu, jak po poetce można by się spodziewać. I dobrze. Niech poezja przewija się we wspomnieniu, przypomina o marzeniach, intymnie ubarwia dni, pomaga przechodzić przez noce. Aż tyle.
W powieści "Ekaterini", tak jak w wielu propozycjach serii "Europejki", bardzo istotny jest temat kobiecy, postacie kobiet i ich sposób przeżywania świata. Świata, który choć naznaczony śmiercią ma trwanie jako tę fantastyczną cechę naczelną i przywiązanie do drobiazgu jako tę fantastyczną cechę drugoplanową. To jest to dyskretne porozumienie kobiecej wspólnoty, które w literaturze serbskiej Europejki brzmi rześko, jak rześko czuje się narratorka po wizycie na cmentarzu, u pogodnie zapamiętanej przyjaciółki.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.....................................................................
Marija Knezevic EKATERINI, przeł. D. J. Cirlic, Czarne, 2008
Subscribe to:
Posts (Atom)