Podobno przeleżała się ta książka w legendarnej pisarskiej szufladzie kilka lat zanim autor zdecydował się ją opublikować. Dobrze zrobił, bo dzieło leżące w szufladzie jest jak wyparte wspomnienie. Kiedyś i tak by wróciło i może nawet wywróciło autorski świat do góry spodniami. Wiec dobrze się stało dla samego zainteresowanego, dla czytelnikowi chyba jednak też.
Można zarzucić tej kolejnej polskiej powieści-niepowieści, że rozsadza ją megalomania, oczywiście zaprzęgnięta w cugle autoironii. Ale kto by się tam na takie zabiegi dał nabrać. Bohater, którego nie sposób choć trochę nie utożsamić z autorem, nie lubi swojego życia, lecz odczuwalnie lubi siebie. Jak wszyscy. Zatem jeśli autoironię zostawimy na boku, znajdziemy się w płynnej osobowości młodego mężczyzny z ciągotami do literackiego odbioru rzeczywistości. Przeszkadza mu to czasem w życiu, ale i pomaga przechodzić przez labirynt. Na tym etapie przymierza poszczególne drogi, wybory, stroje, charaktery, stara się w tym bałaganie doszukać czegoś własnego. Swoją kobietę, Ilonę, także traktuje jak lustro swoich zachowań-przebieranek. Szkoda, że nie przychodzi sympatyczna sklepowa z propozycja założenia kolejnego garnituru, który w końcu będzie pasował. Tak prosto nie ma, na pewno nie u Franczaka, kiedyś poety sennych marzeń, dziś prozaika jawnych majaczeń. I mimo autorskich trudności z ogarnięciem formy (a wiec życia), mimo fragmentów irytującego słowotoku, mimo nieznośnego skupienia na sobie, ta książka Jerzego Franczaka broni się jako post-ale-modernistyczny manifest dwudziestokilkulatka w depresji z pogubienia.
Z jednej strony chciałby akceptacji, miłości, z drugiej - żeby ta akceptacja i miłość nie stały się normą, bo norma jest zwyczajnie nieciekawa. Typowa postawa młodopolaka wciśniętego w dwudziestopierwszowieczne środowisko. Chociaż inaczej "Przymierzalnia" brzmi, przywołuje w mojej pamięci sygnały z wierszy Tetmajera, kończące się ucieczką "w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata". Tyle że zapomnienie to tylko przejściowy stan, zawsze się wraca, by odbyć następny rajd do przymierzalni poglądów, towarzystw, nastrojów, gatunków, języków. Wszystko jednak z pozycji outsidera, niby trudnej, będącej niby źródłem cierpienia, ale naprawdę bezpiecznej i umożliwiającej większą przestrzeń wolności. Przez redukcje najczęściej dochodzimy do punktu 0, z wiekiem i doświadczeniem przyjmujemy role dla siebie. Jurek z książki Jerzego Franczaka na role nie chce się zgodzić, bardziej mu w smak poeta z "Życie to nie teatr" Stachury, niż społeczne zwierzę, którego portret promuje nowy wiek. Ale w Bieszczadach to by się pewnie nie zakopał, bo kogo mógłby twórczo poobserwować i karykaturalnie przedstawić.
Kpić łatwo, zmagać się z własnymi demonami prościej niż wyciągnąć dłoń na powitanie, do zobowiązującego uścisku. Tego Jurek nie potrafi. Potrafi za to zdobyć się na dystans z pełną świadomością fałszu podobnej sytuacji. Bo dystans to też rola, tak samo zwyczajna jak pozostałe. Czyż nie w taki sposób myśli o świecie i sobie każdy inteligentny młodzieniec, bezradnie wyruszający w podróż do nieznanej krainy ja w relacji do? Dlatego w "Przymierzalni" nietrudno się odnaleźć, współpoodczuwać, czytając ten podszyty lękiem przed podjęciem poważniejszej decyzji-roli monolog. Niewybitna to proza, nieoryginalny bohater, a zajmuje. Nieoczyszczona to gawęda, niedopowiedziany ciąg myśli i zdarzeń, a wciąga. Na odwiecznej zasadzie podobieństwa.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..................................................................
Jerzy Franczak PRZYMIERZALNIA, Ha!art, 2008