Sunday, February 21, 2016

DZIADY (Teatr Polski we Wrocławiu)


Na finał brawa bili widzowie aktorom i realizatorom spektaklu, ci zaś publiczności, która niemal w komplecie dotrwała do końca prawie piętnastogodzinnego (z kilkoma przerwami, w tym dwoma godzinnymi) teatralnego maratonu. Nie była to jednak żadna szkoła przetrwania, lecz artystyczna uczta, jakiej się nie zapomina do końca życia. W Teatrze Polskim we Wrocławiu mieliśmy do czynienia ze światowej klasy przedstawieniem opartym na jednym z najdziwniejszych dramatów światowej literatury, ale też - to nie mniej ważne - z nieczęstą w dzisiejszym teatrze relacją wspólnotową, jaka wytworzyła się między sceną a widownią. O to chyba zresztą Mickiewiczowi chodziło, gdy pisał wszystkie swoje najważniejsze dzieła.

Ale wspólnoty odbioru tej wersji DZIADÓW zapewne nie będzie, nie każdy bowiem potrzebuje odbrązowionej, odspiżowionej literacko-teatralno-narodowej legendy tego tekstu. Mimo że Michał Zadara z zespołem pozłotę tradycji wykonywania wieszczowego dzieła zeskrobują mądrze, oddając autorowi to, co królewskie. Mamy tu - i to wyraźnie widać w przypadku całości zaprezentowanej w jeden dzień - opowieść epicką, pełną rozmachu, a jednocześnie sięgającą po intymność, liryzm, tragikomedię, śmiech. I właśnie z tym lejtmotywem zgrywy, dystansu, luzu będzie wielu widzom najtrudniej się pogodzić. Bo Dejmek, Swinarski, Braun, Konwicki, Trela, Holoubek, świętość.

Zgrywa zaproponowana przez Zadarę jest oczywiście pełna szacunku i dla Mickiewicza, i dla ludzi (człowieka), których autor sportretował, nie chodzi jedynie o żart dla żartu (choć i takie momenty się w spektaklu zdarzają). Taki zabieg inscenizacyjny pozwala zabrzmieć DZIADOM w uchu współczesnego młodego odbiorcy, no i przede wszystkim zrównoważyć akcenty utrwalone w 115-letniej tradycji ich wystawiania. Nie dla każdego DZIADY są narodową ikoną, kręgiem mistycznego wtajemniczenia w wyższą prawdę. Takie ujęcie tworzy często mur nie do przebrnięcia dla lekturowych czytelników nie tylko romantycznych klasyków. Są tutaj chwile, kiedy należy się pośmiać, są te, gdy się wzruszamy, i takie, kiedy pojawia się w głowie pytanie o nadmiar w genialnej Mickiewiczowskiej frazie.

W sobotę 20 lutego w Teatrze Polskim zobaczyliśmy znane już z wcześniejszych premier dwie odsłony DZIADÓW w lepszej niż kiedyś, bardziej zwartej, pewniejszej, okrzepniętej wersji. Lepiej widać sceny filmowane noktowizorem w ciemnościach podczas obrzędu, dużo przyjemności sprawia porównywanie aktorskich interpretacji poszczególnych kwestii. Proszę zauważyć, jak bawią się swymi monologami Mariusz Kiljan i Bartosz Porczyk, jak uwielbia rolę Pasterki Sylwia Boroń, jakie żarliwe emocje potrafi wykreować za każdym razem Cezary Łukaszewicz, jakim Neronem jest Nowosilcow Wiesława Cichego. Zwróćcie uwagę na drugi plan, na uczestników obrzędu, sekretarzy senatora, balowiczów i salonowców, na dresiarską młodzież. Maestria i jeszcze raz maestria.

To, co nowe w tym roku w Zadarowych DZIADACH to DZIADÓW CZĘŚCI III USTĘP w stylu imponującego, wkręcającego multimedialnego jam session, w wykonaniu aktorów pod kierownictwem Justyny Skoczek, oraz niezwykle zabawne OBJAŚNIENIA w formie przyspieszonych powtórkowych scenek z komentarzem świetnej narratorki Anny Ilczuk. Także nowi liderzy scenicznych wydarzeń nam się w tych fragmentach ujawniają. Jakub Giel przepysznie dopełnia galerię swoich wcieleń w różne postaci, prześmieszny jest Rafał Kronenberger jako znudzony wieszczowym wykładem perkusista, nieprzesadzone są brawa dla Dariusza Maja czy wspaniałej Moniki Bolly. A show - jak to nierzadko w sztuce bywa - kradnie Julia Leszkiewicz, kilkunastoletnia dziewczyna, z której bije aktorskie lśnienie.

W tak wystawionych DZIADACH radziłbym nie doszukiwać się na siłę ani uniwersaliów (choć są), ani nie zstępować zanadto pod skorupę. Raczej zanurzcie się po prostu, z całym dobrodziejstwem tego gospodarstwa w rzekę najlepszej pod słońcem poezyji, błyskotliwie zainscenizowanej i mistrzowsko zaprezentowanej przez artystów ze światowej ligi.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
Adam Mickiewicz DZIADY - CAŁOŚĆ, reż. M. Zadara, Teatr Polski we Wrocławiu, Scena Grzegorzewskiego, 20.02.2016, rząd VIII, miejsce 1

Saturday, February 13, 2016

KONKURS, ALE PO CO? (Teatr Polski, Opera Wrocławska)

To, że urzędnicy dolnośląskiego Urzędu Marszałkowskiego po macoszemu traktują kulturę, jest jasne od lat. W ciągu ostatniej dekady właściwie wszyscy wicemarszałkowie, którzy w swoich zadaniach mieli opiekę nad kulturą, od chodzenia do teatru, na koncert, do galerii woleli mecz tenisowy czy wyprawy w góry. Nic w tym złego, na zdrowie, ale...

Zarządzając jakąś dziedziną lokalnego życia, mając wpływ na losy i kondycje instytucji, trzeba tę dziedzinę czuć, mieć wiedzę, znać mechanizmy, przewidywać konsekwencje decyzji, no i przede wszystkim rozmawiać, konsultować, chcieć wiedzieć. Tymczasem zarząd marszałkowski przyjął po prostu bezwarunkową zasadę: wszędzie konkurs. W instytucjach artystycznych nie jest to absolutnie najlepsze rozwiązanie, przeciwnie: często słabość organizatora. Często też, niestety, konkursy bywają jedynie pozorem, bo i tak wiadomo, że ma wygrać kandydat już wybrany. Dziś - po obserwacji doświadczeń nie tylko wrocławskich i dolnośląskich instytucji - uważam, że konkurs należy ogłaszać wtedy, gdy brakuje pomysłu, jest konflikt w środowisku, dzieje się przesilenie albo wtedy, gdy zbyt wielu dobrych i dostępnych kandydatów mamy w głowie (i wiemy, że ci kandydaci przyjmą zaproszenie do rywalizacji na programy).

W kulturze liczy się budowany przez choćby kilka lat dorobek, biografia, pozycja. Tylko ktoś z osiągnięciami może przekonać zespoły artystyczne, zdobyć ciekawość i wstępne zaufanie widzów. Krystyna Meissner - autorka niekwestionowanego sukcesu Wrocławskiego Teatru Współczesnego w poprzedniej dekadzie - nie przyszła tam po konkursie, podobnie Konrad Imiela - stojący na czele obleganego przez publiczność i chwalonego przez krytyków Teatru Capitol. Nie przypominam sobie w ostatnich latach konkursu na szefa artystycznego Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Andrzej Kosendiak jako dyrektor Narodowego Forum Muzyki? Nikt konkursu na to stanowisko nie organizował. Z nominacji Piotr Oszczanowski został szefem Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Dorota Monkiewicz szefową Muzeum Współczesnego. Ewa Michnik pojawiła się w Operze Wrocławskiej nie dlatego, że aplikowała w konkursie.

Ludzie z nazwiskiem rzadko decydują się na procedury konkursowe. Oni nie muszą. Do rywalizacji o urzędnicze uznanie startuje wiele osób z ambicjami, niekoniecznie z autorytetem. Można sobie na wybór kogoś takiego pozwalać w przypadku mniejszych instytucji (dajemy szansę, która nie kosztuje wiele) lub tych pogrążonych w kryzysie (gorzej być nie może), lecz są sytuacje, kiedy konkurs z góry wydaje się pomysłem nadmiernie ryzykownym. Tak jest teraz we Wrocławiu. Mamy ceniony na świecie Teatr Polski, mamy Operę Wrocławską na wysokim poziomie. Oba przypadki inne.

Ewa Michnik ogłosiła swoje odejście już we wrześniu 2015 i doprawdy nie rozumiem, dlaczego zarząd nie kiwnął do tej pory palcem w tej sprawie. Nie słyszałem, żeby ktoś jeździł po świecie w poszukiwaniu następcy Ewy Michnik. W efekcie nowego dyrektora/dyrektorów poznamy za dwa, trzy miesiące, czyli kolejny martwy sezon przed nami, bo kontraktów na spektakle w tym świecie nie podpisuje się z kwartału na kwartał. Krzysztof Mieszkowski, szef Polskiego, chciałby zostać. Marne są na to szanse, bo zarząd najwyraźniej czeka do końca umowy z niewygodnym, kontrowersyjnym dyrektorem, dziś także politykiem. W Urzędzie Marszałkowskim nieraz chciano się Mieszkowskiego pozbyć z powodów finansowych. Mieszkowski trwał dzięki poparciu środowiska, zespołu, wynikom artystycznym. W końcu, przy udziale ministra kultury, ustalono kompromis: miał być w Polskim tandem i rozdzielenie funkcji naczelnego-artystycznego. Nic się jednak nie zadziało. Niech Mieszkowski dokończy kontrakt, a potem wybierzemy kogoś nowego. W przededniu takich wyborów jesteśmy.

Czy Krzysztof Mieszkowski na stanowisku dyrektora powinien zostać (do konkursu nie stanie)? Zdrowy rozsądek takie wyjście podpowiada jako jedno z dwojga. To drugie to przekazanie teatru przez być może coraz bardziej zajętego w Sejmie posła komuś, kto z Polskim jest związany, komuś z zespołu lub reżyserowi z Teatrem Polskim współpracującemu/współpracującej. Po co na siłę robić rewolucję w dobrze działającej maszynie? Doświadczenie z konkursem na szefa TP jest przecież kiepskie. To wprawdzie jeden z najlepszych teatrów w Polsce, lecz zbyt mała dotacja na gabaryty tej instytucji nie przyciąga idealnych kandydatów. Co innego stworzyć tu od czasu do czasu  spektakl, co innego wziąć na barki codzienność.

Szczególnie dobrej myśli w tych sprawach nie jestem. Za późno to wszystko się rozgrywa, bez rozmów z zainteresowanymi (Rada Artystyczna Polskiego pisze w oświadczeniu, że zabiegała o spotkanie i była ignorowana, Ewa Michnik już we wrześniu sugerowała w wywiadzie dla Radia Wrocław Kultura szybki wybór następcy, powtarzając to potem kilkakrotnie). Jedno wiemy na pewno: znów kultura jest w dolnośląskim Urzędzie Marszałkowskim najwyraźniej na dalekim marginesie. Dowód? Na stronie umwd.dolnyslask.pl są zakładki z aktualnościami dotyczącymi poszczególnych pól działalności urzędu (stan na dziś: 13.02.2016). Zerknijmy: edukacja - ostatni wpis z 9 lutego 2016, rozwój obszarów wiejskich - 22 stycznia 2016, zdrowie - 1 lutego 2016, a kultura? 4 maja 2010. Tak. Tekst o laureatach przeglądu piosenki, wcześniej o tym, że marszałek jeszcze Łapiński zagrał 'Hey Joe'. Wtedy gitarowego rekordu nie pobito, za to rekord w braku kulturalnych aktualności na stronie urzędu wyśrubowano arcydzielnie.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI