W kulturalnej rzeczywistości Polski XXI wieku rekomendacja, jaką daje zwycięstwo we wrocławskim przeglądzie piosenki aktorskiej, mocno już zwietrzała. Nie darzy się takim uwielbieniem ani przeglądowych artystów, ani samej piosenki, która, co tu ukrywać, zasłużyła na podobne traktowanie. Zbyt głęboko wpadła w przerysowanie, teatralność, odrywając się od otoczenia. Ale w połowie lat 90. tzw. piosenka aktorska trzymała się jeszcze nieźle, a konkurs interpretacji piosenki na festiwalu numer 17 wygrała drobna dziewczyna z Poznania. Po żadnej tam PWST, lecz absolwentka studium piosenkarskiego i Akademii Sztuk Wizualnych. Justyna Szafran była wtedy absolutnie bezkonkurencyjna, zdobyła wszystko: nagrodę jury, dziennikarzy oraz publiczności.
Po wrocławskiej wiktorii przyszły kolejne nagrody i wyróżnienia, perfekcyjny racitalo-spektakl z utworami Edith Piaf, ale Justyna Szafran nie zaistniała w powszechnej świadomości, tak jak wcześniejsi laureaci PPA i paru późniejszych. Dlaczego? Nie wiem. Może dlatego, że z Poznania. Bo gdyby zapytać bywalców wrocławskiej imprezy albo świadków „Piaf” w reżyserii Szurmieja o wrażenia z tamtych wieczorów, byliby zachwyceni. Znaleźliby się wśród nich tacy, którzy wyznaliby ze łzami w oczach, że to były chwile, gdy pokochali teatr.
W tak zwanym międzyczasie Justyna Szafran występowała w przedstawieniach wrocławskiego Teatru Capitol, z rzadka pojawiała się w telewizji i na okolicznościowych koncertach ku czci bardów. Na autorski recital też czekała dłużej niż powinna, na szczęście w końcu wyszła do nas ze zbiorem piosenek różnych, tworząc całość, jakich w piosence śpiewanej przez scenicznych artystów ostatnio niewiele. Justyna Szafran sprawdza się w repertuarze trafnie wyważonym między przebojami a kandydatami do przebojów. To zestaw piosenek znanych mniej lub bardziej, poskładanych ze śpiewnika i przyjętych od znajomych twórców. Jest namiętny Piazzola, liryczny „Tomaszów”, historyczny (bo przeglądowy) numer „Tancbuda i saksofon” Szczepkowskiej/Satanowskiego, sonet Szekspira w przekładzie Barańczaka (też poznaniaka) czy pulsujące „Taxi” od Leszka Możdżera.
Justyna Szafran potrafi łączyć muzyczne i literackie skrajności, w estradowej miniaturze przedstawić prawdziwie dramatyczną sytuację bohaterki. Z tych trzynastu żeńskich opowieści wyłania się portret dziewczyny, która nie dorosła do bycia kobietą, czyli kobiety, która nie dała zginąć swej wewnętrznej dziewczynce. Co częściej ją gubi niż ocala, lecz pozwala przeżyć wśród uniesień, no i wyzwala emocje. Także na widowni. „Łagodną” nagrano podczas występu w poznańskim klubie Pod Pretekstem. Zadziwia bardzo dobra jakość dźwięku, forma towarzyszących wokalistce muzyków (Justyna uroczo ich prezentuje). Cieszy staranne indeksowanie utworów, rzemiosło nie bez znaczenia przy dzisiejszych odtwarzaczach. Trochę zbyt kameralny wydaje się w słuchaniu udział publiczności.
Największym atutem tej artystki jest wyjątkowa barwa głosu, nie wspominając o doskonałych już umiejętnościach interpretacyjnych. Wolę, gdy Szafran daruje sobie i słuchaczom typowo przeglądowe przerysowanie, więc tytułowej piosenki Jana Wołka w tym zestawie mogłoby dla mnie nie być. Ale płyta ma przecież podsumować tych 10 lat obecności trzydziestoletniej wokalistki na scenie i tak się dzieje. Chociaż brakuje choćby jednej piafki. Recital kończy się Aznavourową „Cyganerią” (w przekładzie Jerzego Menela, nie Jacka Cygana), a więc dość znamiennymi słowami: „La Boheme, la Boheme – te słowa dziś nie znaczą nic”. Jednakże przy tak dysponowanej, dojrzałej i doświadczonej artystce, jak Justyna Szafran nie chce się w to wierzyć.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................................
Justyna Szafran ŁAGODNA, Music Collection Agency, 2007