Z niemałym zaskoczeniem przyjąłem zapowiedź nowej płyty Katarzyny Nosowskiej, kiedy ogłosiła, że rok po znakomitym „Uniseksie” ukaże się kolejny album. Odetchnąłem, gdy usłyszałem, iż chodzi o piosenki Osieckiej, nie o odpadki po poprzedniej wspólnej produkcji wokalistki Heya i lidera formacji Pogodno, Marcina Macuka. Nosowska do Osieckiej jakoś tak naturalnie pasuje, pomyślałem wtedy. Może nawet bardziej niż Raz, Dwa, Trzy. Gorzej mi się zrobiło po przejrzeniu listy utworów wybranych na kowerski zestaw najpoważniejszej z kandydatek do ewentualnego tytułu polskiej wokalistki dwudziestolecia. Oj, czyżby rzeczywiście miało powiać nudą? - kolejna obawa nie dawała mi spokoju. Naprawdę przejęty zacząłem słuchać. Fan Nosowskiej i oprzytomniały już dzisiaj wariat na punkcie Osieckiej.
Klimaty są, nie da się ukryć, zadumkowo-jesienne, choć oczywiście nie jest to poezja śpiewana. Całości słucha się ciężko. Muzycznie pobrzmiewa tu niezdecydowanie między retro, a nowością. Raz zostajemy zaskoczeni elektryzującą nutą współczesnego jazzu lub rocka, innym razem czujemy się jak podczas pokazu filmu „Do widzenia, do jutra” ze świeżą ścieżką dźwiękową. Takie współwystępowanie dwóch różnych światów dobrze zresztą pasuje do treści Agnieszkowych tekstów i do ich wiecznie targanej lękami, tęsknotami, namiętnościami bohaterki. Kluczem do sukcesu powinien być tutaj wokal lub, jak kto woli, interpretacja. Córka Osieckiej, Agata Passent, napisała: Nosowska „doskonale rozumie tekst”, nie mizdrzy się i nie lukruje. To prawda. Tyle że ja nie pamiętam pierwszoligowych śpiewających kobiet, których wykonania przesładzałyby teksty (a często wiersze) Osieckiej. Jedyny Krajewski przychodzi mi teraz do głowy. I jeśli miałbym wybierać, bez wahania wziąłbym na bezludną wyspę „Strofki na gitarę”. Przy kawałkach Nosowskiej i Macuka mógłbym bowiem przemedytować pojawienie się na horyzoncie okrętu ratunkowego.
Nosowska przyznała, że na skraju emocjonalnego wyczerpania nagrywała tę płytę przez pięć dni i nocy. Że mocno i uczciwie pracowała. Warto było na pewno, bo mamy już z tego platynową płytę. Promocja jest piekielna, wszystkie kawałki można ściągnąć za grosze z Muzodajni, a gdy wybierasz pieniądze z bankomatu pewnej (największej) sieci, wita cię reklama właśnie tego albumu. Przyciąga też pewnie magia nazwisk i osobowości obu artystek. Nosowska przeżywa świetny moment w karierze, sama też na pewno się nie nudzi. Może wypełnić koncertowy wieczór solowym repertuarem albo z Heyem objechać całą Polskę, oferując replikę podziwianego MTV Unplugged (najtańsze bilety na wrocławski występ kosztowały 80 złotych). Jest poważną megagwiazdą, jeśli mierzyć obecność w mediach, pozycję na rynku czy tzw. znajomość marki. A przy tym nie nadwątliła wizerunku ani udziałem w reklamie (jak Kayah, Anna Maria Jopek), ani w cyklicznym widowisku telewizyjnym (jak wiadomo kto). No i to, co najważniejsze: artystycznie ciągle szuka, nie zawiesza aktywności, nie daje się temu polskiemu życiu uśrednić. Rzuca nieustanne wyzwanie i nie wyczekuje reakcji. Wydawać by się mogło, że zetknięcie nieśmiertelnej Osieckiej z takim zjawiskiem jak Nosowska to pomysł idealny.
Niestety. Kłopot albumu "N/O" polega na niefortunnym wyborze utworów, które nijak nie wzruszają. A wzruszenie było/jest największą wartością poezji Osieckiej. Czasem lepiej zaśpiewać coś po prostu, jak Andrzej Dąbrowski „Zielono mi”, a nie rozmyślać nad rozbudowaną aranżacją albo aktorską interpretacją. Czasami mam wrażenie, że dla autorów tej płyty ważniejsze były przekształcenia, muzyczne inscenizacje niż konceptualny przekaz, do jakiego wydawnictwo Macuka i Nosowskiej ma pretensje. W efekcie kiedy słucham pojedynczych nagrań, zbieram się na akceptację, gnieniegdzie się uśmiecham z zaciekawieniem („Kokaina”), ale aplikując sobie "N/O" w całości, piosenka po piosence, nie daję rady. Po numerze piątym („Jeszcze zima”) zaczynam wpadać w letarg, z którego wyrywa mnie okropne, przemyślone, parodystyczne „Uciekaj, moje serce”. Ładnie brzmią: fortepian, klarnet i trąbka, pięknie perkusja w „Na całych jeziorach ty”, najlepszym utworze albumu. Bronią się kompozycje (takich piosenek się już dzisiaj nie pisze), trwają wyjątkowe teksty jedynej Agnieszki Osieckiej. Zatem mogło być naprawdę porywająco, gdyby Nosowska z Macukiem przenieśli na "N/O" odrobinę energii z „UniSexBluesa”. Tymczasem ich najnowszy album celuje w piękno innego rodzaju, w melancholijny trans, którego nie udaje się osiągnąć. Bo brakuje emocji.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.....................................................................
Nosowska OSIECKA, QL Music, 2008