W Roku Chopinowskim łatwo zapomnieć o innym bohaterze i polskiej muzyki, i polskiej historii. Ukazała się właśnie najnowsza edycja biografii może najsłynniejszego naszego pianisty, oklaskiwanego na całym świecie, podziwianego przez publiczność i artystów co najmniej kilku pokoleń. Autor książki przejrzał, uaktualnił i poprawił poprzednie wydanie, które wprowadziło do świadomości odbiorców postać barwną, niejednoznaczną, żywą, nie zaledwie pomnikową, jak przez dekady postrzegano kompozytora, wirtuoza, premiera, ministra niepodległościowego rządu. On sam zadbał o taki właśnie wizerunek, czego żaden wnikliwy badacz nie może zaakceptować.
Zamoyski wybrał się więc w podróż niemal detektywistyczną, doprowadzając do otwarcia archiwów amerykańskich, brytyjskich, polskich, szukając pomocy wszędzie, gdzie się dało, by odpowiedzieć na pytanie, czy pod fasadą oficjalnej biografii kryje się fascynujący człowiek. Paderewski unikał na przykład tematów prywatnych, tworząc przede wszystkim obraz prekursora epoki gwiazd, zgadzając się na rozdźwięk między posągiem a niepozbawioną dramatu rzeczywistością. Śmierć syna, żony, nie zawsze gładkie romanse, dobijanie się do sławy, którą wywróżyła mu Modrzejewska, zaangażowanie się w politykę, wbrew temperamentowi artysty i własnej naturze, musiało odbijać piętna na osobowości pochodzącego z Podola muzyka. Pianisty koncertującego na początku XX wieku w tak egzotycznych miejscach, jak Tasmania, Australia, południowa Afryka, podbijającego wielką Amerykę i królewskie dwory. Osobny problem miał Paderewski z ambicjami kompozytorskimi, bo co rusz musiał odkładać pisanie, żeby zarobić na ogromne wydatki. "Jego majątkiem było dziesięć palców" - pisze Zamoyski. Stąd pewnie tak trudno sklasyfikować kompozytorski styl Paderewskiego, którego Bernard Shaw krytykował za wtórność i niedojrzałość", choć jednocześnie wywyższał ponad twórców drugorzędnych. Kto wie, jakim kompozytorem przyszły premier by został, gdyby mógł skoncentrować aktywność na polu artystycznym.
Ale chyba nie do tego był przeznaczony, skoro rzucał się w życie maksymalnie, korzystał z przyjemności i przywilejów, "podróżował jak nabab", fundował pomnik w rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Zwycięstwo nad Krzyżakami uważał za dumny triumf ojczyzny, nieodznaczanej przez cały wiek XIX na mapach Europy. Bolało go uwikłanie w kampanię antysemicką, z której z trudem się wyplątał i za którą winił Romana Dmowskiego. Gdy wybuchła I wojna światowa, wiedział, że na pewien czas przyjdzie mu skończyć z życiem artystycznym, co Zamoyski uważa za przykrą i nużącą konieczność dla kolorowego artystycznego ptaka. Mężowie stanu uznawali jego klasę, przyznawali logikę i rozsądek poglądów, inwencję i instynkt, ale w konfrontacji z politycznymi lwami pokroju prezydenta Stanów Zjednoczonych Wilsona czy brytyjskiego premiera Lloyda George'a stał jednak na z góry straconej pozycji. Zwłaszcza że Polska nie mogła dorównać mocarstwom, znacząc tuż po odzyskaniu niepodległości niewiele. Po podpisaniu traktatu wersalskiego przypadło mu w udziale zadanie przekonania Sejmu do ratyfikacji trudnej umowy pozostawiającej znak zapytania co do losów Gdańska, Cieszyna, Górnego Śląska. Osiągnął wielkie cele początków nowej państwowości, lecz nie był przywódcą na kolejne lata. Wprawdzie rezygnacja wyszła od niego, ale klimat wokół Paderewskiego-premiera gęstniał w Polsce wyraźnie. Na niewdzięczność, jaką odczuwał, odpowiedział odejściem. Pisze Zamoyski: "Kiedy nowy rząd Leopolda Skulskiego przysłał dwu delegatów z pytaniem, czy przyjmie stanowisko ministra spraw zagranicznych, wyjaśnił z oburzeniem, że nie zrobi już nic dla kraju, który potraktował go tak podle".
Po rozstaniu z polityką wrócił do życia wygodnego i muzyki, choć już nie tak jednoznacznie triumfalnie, jak przyjmowano go kiedyś. Grywał wspaniale, żarliwie, energicznie, lecz także słabo, fałszywie, staroświecko. Właściwie już nie komponował. Był jeszcze pomysł, by wystawić go w wyborach prezydenckich, na co nie zgodził się Witos. Paderewski zmarł w 1941 roku w Nowym Jorku. W 1992 roku sprowadzono do Polski trumnę z prochami, składając w podziemiach archikatedry św. Jana w Warszawie. Jego biograf, Adam Zamoyski, podsumowuje, że pragnienie czynienia dobra w świecie pełnym krzywdy sytuuje Paderewskiego wśród błędnych rycerzy historii. I chyba właściwe to określenie, tak jak właściwa (bo wartka i wciągająca) jest stylistyka tej książki. Niepozbawiona subiektywnego podejścia, narracyjna i cytująca, z sukcesem oddaje ludzką wielkość swego bohatera. Mało pisze się tu o muzyce, zajmując głównie życiem i anegdotami, ale taka decyzja odzwierciedla przecież recepcję twórczości kompozytora i wirtuoza, któremu raczej nie muzyka przyniosła nieśmiertelność, lecz polityka. Co tylko podkreśla wyjątkowość urodzonego 150 lat temu człowieka, jednak człowieka.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.................................................
Adam Zamoyski PADEREWSKI, przeł. A. Kreczmar. Państwowy Instytut Wydawniczy, 2010