Sunday, January 3, 2010

CZARODZIEJSKI FLET (Opera Wrocławska)

Ten "Czarodziejski flet" z przyjemnością będą oglądać dzieci, bo, choć nie jest to przedstawienie w żadnym stopniu wybitne, ma w sobie coś ujmującego. Scenografia z projekcji wideo, teatralne światła, pomysłowe kostiumy (z konsekwentnie zrealizowanym motywem klosza) na pewno się spodobają, a brak dramatyzmu i aktorskie drewniactwo w partiach mówionych nieletniej publiczności nie powinny przeszkadzać. Mogą przeszkadzać czasami zbyt statyczne sceny. Wejście w spektakl ułatwią za to dialogi w języku polskim (nie wiedzieć czemu powtarzane jako napisy nad sceną). Opowieść o pewnym księciu i pewnym ptaszniku, którzy w poszukiwaniu miłości muszą przebrnąć przez królestwo złych mocy i serię trudnych prób zadziała w kolorowo-mglistej wizji Anny Długołęckiej, mimo fabularnych uproszczeń. Dorosła publiczność będzie szukać w najnowszej wrocławskiej wersji opery Mozarta głosów, jeśli na ewentualne (i możliwe) głębsze znaczenia libretta według baśni Libeskinda nie da się liczyć.

A z głosami bywa w tym przypadku różnie. Zespół Opery Wrocławskiej potrafi od jakiegoś czasu zaśpiewać (i zatańczyć) teoretycznie wszystko, z niewielką pomocą zaproszonych gości (zwłaszcza tenorów), ale teoria nie zawsze zgadza się z praktyką. Nie wiem, jak brzmią inni, ale obsada niedzielnej premiery występowała nierówno, co momentami było winą konkretnych wokalistów, chwilami jednak odzwierciedlało niedokończenia inscenizacyjne. Nie przekonała mnie konwencjonalna Aleksandra Szafir jako Pamina, więc postać numer jeden w "Czarodziejskim flecie", za mało wyrazisty wydaje się w roli Tamina Łukasz Gaj. Oboje niby nieźle śpiewają (Gaj dysponuje ładną barwą głosu), lecz nie potrafią przekazać swoim postaciom własnego temperamentu. W efekcie Tamino przypomina raczej giermka niż rycerza, Pamina wypada niewiele lepiej. Zdecydowanie brakuje "Fletowi" Długołęckiej dramatyzmu, a w komicznym cudzysłowie nie zdecydowała się reżyserka umieścić całości. Mimo że trzy damy dworu (w gwiazdorskich epizodach Dorota Dutkowska, Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak i Anastazja Lipert) z dowcipnie brykającym baletowo Monostatosem obierają często właśnie taki kierunek. Sarastro Damiana Konieczka nie robi nic oprócz śpiewania, co w końcu musi znużyć, a Królowa Nocy Anny Terleckiej-Kierner olśniewa pięknem kostiumów, upamiętnia się słynnym trzykreślnym dźwiękiem (aria z drugiego aktu zabrzmiała naprawdę nieźle) i tyle.

Komediowe postaci kradną cały show, jak zwykło się mawiać i jak zwykle się dzieje przy nierównomiernie rozłożonych akcentach. Jacek Jaskuła zasługuje na kolejne brawa za swą naturalną siłę komiczną, ujawnianą już nieraz, także w repertuarze Mozartowskim (choćby Guglielmo w "Cosi fan tutte"). Jego Papageno to jedna z dwóch Ról tego wieczoru. Do wykreowania drugiej Irynie Zhytynskiej (Papagenie) wystarczyły dwa wyjścia w przebraniu wiedźmy i cudownie wdzięczny duet "Papagena! Papageno!". Ten głos, ta uroda! Dla nich, dla niestarzejących się melodii Amadeusza, dla przytomnie lekkiej orkiestry (dyrygował Tadeusz Zathey), dla choreograficznych wynalazków Janiny Niesobskiej (balet znów w bardzo dobrej formie; godne zauważenia solo Nozomi Inoue), trzymającego poziom chóru i wreszcie dla wizualnej aury warto to przedstawienie zobaczyć. Warto by jednak popracować jeszcze nad potrzebną w "Czarodziejskim flecie" odrobiną grozy (pioruny nie wystarczą) i większą dynamiką co najmniej kilku scen, w których drugiego planu nie ma. Wiem, że Jacek Jaskuła poradzi sobie w swoim solo świetnie, lecz czemu nie wzbogacić arii życzeniowej jakąś ruchową etiudą, na przykład z wykorzystaniem butelki? No i koniecznie trzeba coś zrobić z księciem Tamino, żeby można było zobaczyć w nim bohatera.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..........................
W.A. Mozart CZARODZIEJSKI FLET, libretto E. Schikaneder, reż. i insc. Anna Długołęcka, kier. muz. Dariusz Mikulski, Premiera w Operze Wrocławskiej 3.01.2010