W „Głowie Minotaura” jest dwóch bohaterów: znany już dobrze były radca kryminalny, aktualnie oficer Abwehry, nienawidzący gestapowskiego współpracownika, oraz komisarz Edward Popielski z policji we Lwowie. Kolejne, szóste, śledztwo Eberharda Mocka rozgrywa się zatem głównie poza przestrzenią Breslau, stąd w tytule książki brak niemieckiej nazwy Wrocławia. Popielski przywołuje w pewnym momencie polską wersję, przedstawiając cel wizyty detektywów właścicielce katowickiego biura matrymonialnego (sporą część akcji spędzamy na Śląsku). Tu zwłaszcza Mock oddaje się rozkoszom polskich kobiet o słynnej na Europę urodzie. Zresztą jego lwowski kompan też lubi lekkie towarzystwo, regularnie korzysta z usług prostytutek. Obaj mniej więcej w tym samym wieku, podobnie bezwzględni, niemal identyczni w upodobaniach pozazawodowych. Uwielbiają filologiczne subtelności, są miłośnikami łaciny, alkoholu, elegancji, czystych butów. Spółka Mock&Popielski wydaje się w serii powieści Marka Krajewskiego całkiem rozwojowa, może być i tak, że w przyszłości dostaniemy kilka kryminałów z Eduardem, jak Ebi nazywa swego nowego przyjaciela, w roli głównej.
Właściwie tak dzieje się już tutaj. Mock jest postacią ważną, ale to wokół Popielskiego zacieśniają się kręgi fabuły i o nim dowiadujemy się więcej. Najwyraźniej Krajewski na Eberharda nie ma aktualnie nowego pomysłu, więc potrzebował kogoś, kto odświeżyłby mu serię, nie zmieniając zbyt wiele. Stworzył więc Mockowi duchowego brata, na przekór tradycji duetów typu Holmes&Watson. Zabieg zadziałał, również dzięki przeniesieniu akcji do nowego, szczególnego miejsca. Tak jak bowiem blisko charakterowi Mocka do osobowości Popielskiego, tak dzisiaj patrzymy na Lwów i Wrocław, połączone losami historii. Lwowski koloryt nie dorównuje tu jeszcze mrocznym barwom Breslau z poprzednich odsłon firmowego cyklu Marka Krajewskiego, co tylko wzmaga apetyt i pozwala z zaciekawieniem czekać na ciąg dalszy. Autor „Głowy Minotaura” spędził we Lwowie zaledwie kilka tygodni, nie miał zatem czasu na kwerendę bardzo pogłębioną. Zdaje się jednak, że w lwowskich klimatach czuje się jak u siebie; tę książkę zadedykował wujowi pochodzącemu z jednego z najpiękniejszych kiedyś miast Rzeczpospolitej.
Fabuła wciąga, choć bardziej stylem niż wyrafinowaniem. Wzorowe językowe rzemiosło Krajewskiego sprawia czytelnikowi przyjemność, mimo okrucieństwa opisów. Tytułowy Minotaur gwałci i zabija dziewice, odgryzając im część twarzy (niekoniecznie w takiej kolejności). Policjanci odwiedzają najgorsze lokale, Popielski naraża się półświatkowi, jest mordobicie i kijobicie, przebijanie laską, ścinanie toporem. A przy tym znajduje się tu także miejsce na elementy komiczne, nawet farsowe. Zwykle zamierzone, lecz rzadko potrzebne: jak nazwiska postaci (Ernestyna Nierobisch, Gertruda Wozignój) albo koguci pojedynek na docinki, gdy para podtatusiałych bohaterów chce olśnić piękną panią wicedyrektor szpitala psychiatrycznego. Momentami postaci mówią o jedno zdanie za dużo (Mock po naradzie z lwowskim zwierzchnikiem), lecz całość wypada smakowicie (dla fanów czarnej, brutalnej, podlanej erudycyjnym sosem powieści). Pojawiają się legendarni uniwersyteccy matematycy (Banach, Chwistek, Steinhaus), brzmi lokalne bałakanie, ale literacko najlepsze są fragmenty gatunkowo czyste, kiedy Krajewski nie wychodzi poza celny, ostry, męski ton kryminału.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………………………….
Marek Krajewski GŁOWA MINOTAURA, W.A.B., 2009