Sunday, October 7, 2018
BLASZANY BĘBENEK (Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu)
Po pierwszej części: Trudno nie być pod wrażeniem najnowszej premiery Capitolu i kolejnego tu dzieła Wojciecha Kościelniaka. Nie wiem, czy jest dziś w Polsce inny artysta teatru, co tak potrafi przemienić legendarną powieść w pełnowartościowy muzyczny spektakl. Od pierwszej sceny nie niknie uwaga widza, który zabawiony gęstymi inscenizacyjnie, choreograficznie i wykonawczo numerami, pełen podziwu i zachwytu nad tintamareską-Oskarem (genialna Agata Kucińska) płynnie wchodzi w zupełnie inny świat, tuż przedwojennego rozpadu wielokulturowej społeczności, tak celnie ujętej przez Grassa w symboliczny trójkąt partnersko-małżeński Matzerathów-Brońskich.
I - cóż - właściwie dla mnie tu ten 'Blaszany bębenek' mógłby się skończyć. Spójny w jazzowym brzmieniu (muzyka Mariusza Obijalskiego), różnorodny, dziejący się na kilku planach, sensownie i pracowicie roztańczony (znakomita choreografia Eweliny Adamskiej-Porczyk), pomysłowy również wizualnie (scenografia i kostiumy Anny Chadaj). I wypełniony udanymi kreacjami zbiorowymi oraz indywidualnymi: imponującej aktorsko i wokalnie Agnieszki Oryńskiej-Lesickiej (Agnieszka - mama Oskara - to ona powinna być Małgorzatą w poprzedniej Capitolowej pracy reżysera), Justyny Szafran w smacznej roli Anny - babci Oskara (śpiewającej - kto wie - czy nie najciekawszą piosenkę spektaklu), doskonałego Macieja Maciejewskiego (domniemany ojciec Oskara), wielce zdolnego tintamareskowego duetu Bebra&Roswita (Tomasz Leszczyński, Katarzyna Pietruska), dojrzałego w ekspresji Mikołaja Woubisheta (żydowski kupiec Markus), temperamentnej Justyny Woźniak (Panna Spollenhauer) czy Barbary Olech w niepokojącej niemej, tanecznej roli Czarnej Kucharki (ciągle jary kościelniakowy pomysł na organizującą postać-fatum, obecną niemal stale na scenie).
Druga część to pogoń za domknięciem fabuły w kilku obrazach, musicalowa, wręcz rozrywkowa, krótsza od pierwszej, a długa, bo powierzchowna. Muzycznie niekonsekwentna.
I nie pomaga sprytnie rozegrany i słuszny song o naszym mieszkaniu w przeciągu historii, nieustannym narażeniu na jej wichry, wiatraki i śniegi (kolejne uznanie dla autorki/autorów tych detali). Nie działa na mnie po serii i cytatów (West Side Story), i wokalnych popisów (zakonnice na krabobraniu) dobrze wymyślony wzrost Oskara. Brakuje równowagi akcentów, wodewil zabija dramat. Jest zbyt lekko. Śmierć Jana w obronie Poczty Polskiej łatwo przeoczyć, scena z Gangiem Wyciskaczy dramaturgicznie przezroczysta. Mimo to cieszy oczywiście niesamowity śpiew Artura Caturiana i pojawienie się bardzo utalentowanej Katarzyny Janiszewskiej (mam nadzieję, że tylko na razie gościnnie) - niedawnych laureatów PPA.
Ten spektakl jest najlepszy, gdy zapomina, że jedyna w sezonie duża premiera Capitolu musi być przebojem, przyciągnąć widza wybierającego się do teatru muzycznego, nie na teatr muzyczny. I ten kompromis, który Capitol niepotrzebnie w tym przypadku pielęgnuje, jest jak decyzja Oskara, by nie rosnąć. Zamiast zadziwić, zainspirować, jedynie (choć może i aż) zadowala.
0-6: ****
GCH
...........
6-10-2018, rząd III/25