Piękny duet, unikatowy kwartet. Dwa spektakle, które w weekend widziałem, to teatr wart naszego czasu i pieniędzy wydanych na bilety, sprawiający przyjemność, doprawiający nasze myślenie o ludziach i ich losie. A wszystko to dzięki spektaklom spoza głównego nurtu. Z tym, że UMIŁOWANIE z Teatru Pieśń Kozła to rodzaj sztuki od zawsze chadzającej swoimi ścieżkami, a KWARTET w Operze Wrocławskiej to przykład teatru powoli ginącego, w dobrym znaczeniu tego słowa mieszczańskiego, niestety, zostającego w tyle wraz ze zmianami pokoleniowymi.
UMIŁOWANIE jest opowieścią wziętą z japońskiej kultury, przedstawieniem opartym na opowiadaniu Yukio Mishimy. Na naszych oczach dwoje ludzi zakochanych w sobie miłością pierwszą dojrzewa do miłości ponad życie. Opresyjny świat, poczucie honoru jego zmuszają do samobójstwa, jej ta skrajna sytuacja daje świadomość siły uczucia. Wzruszenia gwarantowane. Wzruszenia wywoływane - to widać - pracą nad każdym detalem, ruchem, wyrazem twarzy, także nutą, bo na żywo aktorom towarzyszy muzyczny przewodnik Maciej Rychły. A Julianna Bloodgood i Rafał Habel zbliżają się do scenicznej perfekcji. To nie jest spektakl z Kozłowego gatunku, bez pieśni, z niewielkim udziałem słowa, za to wielką, choć kameralną choreografią. Mądrze zrobił Grzegorz Bral, inspirator wydarzenia, powierzając reżyserię UMIŁOWANIA Jadwidze Rodowicz-Czechowskiej, znanej mu jeszcze z Gardzienic byłej polskiej ambasadorce w Japonii. Powstał kolejny w palecie jego sceny diament ujmujący rodzajowym urokiem (japońskie konteksty działają etycznie i estetycznie), budzący równocześnie bardzo osobiste emocje. "Piękny spektakl" - powiedział tuż po wyjściu z sali przy Purkyniego profesor Janusz Degler. Piękny i mocny.
Inaczej ogląda się KWARTET, pierwsze w historii wystawienie popularnej komedii Ronalda Harwooda w obsadzie złożonej z operowych śpiewaków. Czy dadzą radę? Takie pytanie brzmiało wszędzie przed premierą, sami artyści mieli pewne lęki. Cała czwórka weszła jednak w role emerytowanych gwiazd opery zadziwiająco, co wcale nie znaczy, że naturalnie. Wcale nie grają siebie, potrafią wydobyć dramat lub dramacik swoich postaci, są wiarygodni nie z podobieństwa, ale właśnie różnicy, wcielają się, a nie zostają wcieleni - jak mógłby pomyśleć ktoś, kto mało zna biografie wrocławskich solistów. Gdzieś między humorem a powagą, lekkością i łzą dzieje się ta historia wystawionych na margines samotnych ludzi, którzy poświęcili się sztuce. Sam tekst Harwooda nie jest wybitny, pełno w nim schematów, prostych zdań i rozwiązań, lecz całość chwyta dzięki serdeczności i prawdzie. Duża w tym zasługa reżysera Zbigniewa Lesienia, który zauważył w kwartecie tutejszych sław opery dramatyczny talent i poprowadził je do jednego z najciekawszych zawodowych wyzwań w karierze. Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak i Bogusław Szynalski z konsekwencją teatralnych wyg budują charakterystyczne role, Jolanta Żmurko dodaje swej diwie krew i kość (momentami przypominała mi się Nina Andrycz), a sposób gry Tomasza Janczaka (on ma najtrudniejsze zadanie aktorskie do wykonania) kojarzy się chwilami ze stylem Jerzego Schejbala (to komplement!). Mnie trochę rozczarował finałowy kwartet z Rigoletta i raczej nie dlatego, że przeziębioną Jolantę Żmurko musiała wspomóc z off-u Marta Brzezińska. Dlatego, że zaplanowano go skromnie, bez scenografii, świateł, choćby odrobiny blichtru. Efektowność zastąpił tu reżyser prawdziwością, nie wiem, czy słusznie. Dość jest w samej sztuce sygnałów serio, żeby nie pozwolić sobie i widzom na pompę na koniec. Nawet w domu artysty-seniora spokojnie da się dziś urządzić niezłe show (może z orkiestrą?).
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.................................................
UMIŁOWANIE wg Y. Mishimy, reż. J. Rodowicz-Czechowska, Teatr Pieśń Kozła, 15 listopada 2015, rząd I;
R. Harwood KWARTET, reż. Z. Lesień, Opera Wrocławska, 13 listopada 2015, I balkon, loża, rząd II, miejsce D