Przyznam, że mocno mnie zdziwił ten komunikat
na stronie zapowiadającej najnowszą premierę Teatru Polskiego: „Przedstawienie jest przeznaczone
dla widzów NAPRAWDĘ dorosłych i zawiera treści pornograficzne”. Czyli co?
Będzie seks na scenie, aktorzy pokażą wszystko? Nie, przed tym nie trzeba by
tak ostrzegać. Nagie ciało, erotyzm pojawiają się – nie tylko w polskim teatrze
– często. Tu musi chodzić o coś więcej. Tym bardziej że do spektaklu Śmierć i
dziewczyna poszukiwani byli aktorzy porno. Ze spisu ról wynika, że Rossy i Tim będą
grać postaci nazwane Dyszkant i Baryton. Co będą robić? Nie wiadomo. Reżyserka
Ewelina Marciniak nabrała wody w usta, podkreśla jedynie, że porno znak jest
jej w tym spektaklu potrzebny, by wyrazić ducha twórczości Elfriede Jelinek,
która używa bardzo dosadnego, budzącego mdłości języka. Postaci u Jelinek mówią
jakby za dużo – przekonuje reżyserka, dodając, że zależy jej, by ciało stało
się w tym przedstawieniu nośnikiem sensów, narzędziem artystycznej ekspresji.
Bo ma to być sztuka o zadawaniu cierpienia, torturowaniu drugiego człowieka w
różnych życiowych sytuacjach. Brzmi sensownie, ale czy udział aktorów porno da
się obronić? Czy aktorzy zawodowi nie potrafią – udając czy nie – przekazać tego
samego? Może rzeczywiście należy się przygotować na pornokopulację? Nie, nie
wierzę. To byłoby zbyt proste, za mało teatralne, artystycznie jałowe. Więcej
będę wiedzieć w sobotę, po obejrzeniu premierowego przedstawienia, na które
wybieram się z obawą, ale i ciekawością. Przy sukcesach i poziomie repertuaru
ostatnich kilku lat Teatr Polski zasługuje na swoisty kredyt zaufania.
Odmiennego zdania jest, jak czytam w Wyborczej,
przewodniczący sejmikowej komisji kultury Janusz Marszałek: „Musimy się
wspólnie zastanowić, jak to przedstawienie oprotestować i jakie są
możliwości, by zdjąć je z afisza”. Cytowany w gazecie Michał Bobowiec
(„są granice, których przekroczyć nie można”) zdystansował się od takich
zamiarów w wysłanym do mediów sprostowaniu. Słusznie, bo właśnie jedną z
tych nieprzekraczalnych granic jest wolność artystycznej wypowiedzi,
czyli wolność słowa. Nie ma już w Polsce cenzury. A jeśli rzeczywiście –
jak widnieje w gazecie – istniałby plan alternatywny, cenzura
ekonomiczna (mniej środków dla TP w nowym budżecie), to opadłaby mi
szczęka. Zgroza bierze natomiast, kiedy pomyślimy, że tego typu pomysły przychodzą komuś do głowy PRZED zobaczeniem spektaklu.
Zgroza bywa jednak na szczęście siostrą śmiechu (jak seks brata się czasem z porno?), więc zgłaszam prowokacyjną propozycję do dolnośląskiej szopki noworocznej lub chóru komentujących wrocławian. Śpiewamy na melodię szlagieru ze szczenięcych lat (dyszkantem, basem, altem, barytonem, a może i szeptem):
Czy części intymne to gra?
Czy dzisiaj sztuka nie może
Być jak za dawnych lat?
Dlaczego raz aktor jest nagi,
A potem aktorka bez szat?
Co powie radny?
Co powie radny?
Co radny nam powie, co na to odpowie nam dziś?
Co powie radny?
Co powie radny?
Czy palcem pokręci, pieniądze zakręci, czy nie?
Do soboty najlepiej niech śpi.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI