Sunday, March 23, 2014

JOPLIN (Teatr Muzyczny Capitol)

                                       Natalia Sikora i Igor Obłoza w jednej z nielicznych udanych scen przedstawienia, fot. Łukasz Giza, ppa.art.pl

To nie jest dobry spektakl, co z żalem obwieszczam, bo bardzo na JOPLIN liczyłem. Rzadko używam słowa fiasko, ale właśnie ono pasuje do opisania tego, co działo się na Scenie Ciśnień wrocławskiego Capitolu. Zapowiadało się naprawdę obiecująco, w internecie ogłaszały się osoby chcące odkupić szybko wyprzedane bilety. Lokomotywą miała być Natalia Sikora śpiewająca piosenki Janis Joplin, swojej idolki. Wiemy, jak wspaniale potrafi zaistnieć na scenie laureatka PPA sprzed 9 lat, wiemy, jak doskonale interpretuje Joplin. Nic z tego. Do miejsca nr 16, rzędu nr 1 dochodził dźwięk ułomny, muzyka i głos brzmiały garażowo, nie sposób więc nieintuicyjnie ocenić, czy Sikora dała radę. Akustyk spał czy go w ogóle nie przewidziano? Przewidziano za to choreografa – Małgorzatę Fijałkowską (pojawiającą się nawet w roli aktorskiej). W którym momencie potrzebna była ingerencja choreografa? Kiedy grupa aktorów rozebranych do penisa i biustu tańczyła do piosenek jak na byle imprezie?

Tomasz Gawron, scenarzysta i reżyser JOPLIN, skorzystał z tekstu Larsa Norena KRĄG PERSONALNY 3:1, by opowiedzieć – jak przypuszczam – o pokoleniu hipisowskim i posthipisowskim. Ale lekcji nie odrobił. Noren to autor piekielnie wymagający, nie wystarczy gadać jego linijkami, trzeba dużo więcej. Zwłaszcza że za KRĄG PERSONALNY wziął się kiedyś Krystian Lupa w POCZEKALNI i wrocławska publiczność tamten spektakl widziała podczas festiwalu DIALOG. Noren bez wkładu to nudziarz wręcz potworny. Pomysłem Gawrona było wplecenie w ten afabularny bełkot biografii Janis Joplin (i jej przyjaciół) oraz nieśmiertelnych przebojów z PIECE OF MY HEART na czele. Z akustycznych powodów nie wypaliła idea muzyczna, z przyczyn warsztatowych dramaturgiczna. Aktorskie zmagania z tak pustym tekstem to skazany na klęskę poligon. Nikt tym młodym ludziom nie pomógł, nikt nie powiedział, że banałem i nagością nie pociągną długo? Żadna z postaci się aktorsko nie broni, miotają się po scenie wszyscy, przekleństwami, minami i podniesionymi lub ściszonymi tonami próbując coś nam powiedzieć. Co takiego? Że ćpanie to krótka piłka, ledwie chwilowe SUMMERTIME, po którym zostaje tylko rzyganie i frazesy?

JOPLIN dłuży się niemiłosiernie. Pierwszą piosenkę słyszymy dopiero po kilkudziesięciu minutach, po serii dialogów o niczym i scen udających znaczenie. Potem mamy najlepszy moment przedstawienia – rekonstrukcję koncertu Janis – zepsutą przez surowy dźwięk. W latach 1970. muzyka brzmiała o niebo lepiej. Natalia Sikora wciela się tu w Joplin wiarygodnie i z impetem, przypominając też o przypadku Amy Winehouse, ale po kompletnie przestrzelonym wstępie nie zwraca już szczególnej uwagi. Uprzejma wrocławska publiczność jest zmęczona, nie minie pół godziny, gdy niektórzy zaczną wychodzić. To nic dziwnego, że współczesnych artystów ciągnie do epoki flower power, twórczej, kolorowej, do czasu wolnej miłości i narkotycznego zniewolenia. Niestety, z fascynacji bardzo trudno skleić przekonujący spektakl. Gdy ma się dynamit wokalny w roli głównej, a na śpiew przeznaczono 25 procent z ponad 2 godzin przedstawienia, trzeba mocno zadbać o rysunki postaci, no i akcję. W JOPLIN zawodzi i jedno, i drugie.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
JOPLIN, scenariusz i reżyseria Tomasz Gawron, Scena Ciśnień Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu, produkcja 35. Przeglądu Piosenki Aktorskiej, 23.03.2014, rząd 1, miejsce 16

PS Spektakl wszedł na stały afisz Capitolu w trochę zmienionej wersji. Widziałem jedno z wrześniowych przedstawień. Teraz JOPLIN trwa 20-30 minut krócej. Dziś wydaje się zdecydowanie lepsze i bardziej zwarte, choć sama historia jednak ciągle nie zajmuje. Tym razem siedziałem z tyłu, gdzie dźwięk docierał niezły. Wreszcie udało mi się usłyszeć ten cudowny joplinowski drive Natalii Sikory. Jej sceniczni partnerzy też wyraźnie okrzepli w swoich rolach. W sumie nie jest to hit (i nie będzie), ale nie ma już mowy o fiasku. Wciąż dolega temu spektaklowi wzięcie na warsztat tekstu Norena i próba połączenia dwóch różnych przestrzeni czasowych. Słabo się kleją. Dzisiaj więc dałbym JOPLIN trójkę z małym plusem (dzięki Natalii), czyli poprawka zaliczona. Nie można tak było od razu?