Są w najnowszej książce Karola Maliszewskiego echa dobrze
znanej tradycji literackiej, z Schultzowymi „Sklepami cynamonowymi” na czele, a
nawet Twainowskimi przygodami Hucka i Tomka Sawyera. Mamy motyw Frankensteina,
nawiązania do prozy Niziurskiego, „Akademii Pana Kleksa” Brzechwy i tak dalej. To,
co jednak tu najważniejsze jest indywidualnym wkładem autora, co niedoskonale nazwałbym
strumieniem ekspresyjnej narracji i automatycznego komentarza, pełnego smutnej
świadomości, nie ironii (jak choćby u Gombrowicza). Karol Maliszewski to ktoś ulepiony
z gliny, której zasoby już się skończyły. Poeta, eseista, prozaik, uniwersytecki
wykładowca, szkolny nauczyciel, juror konkursów literackich, krytyk, od
urodzenia nieuleczalny noworudzianin, twórca etycznie i estetycznie wymagający, wydający na
świat utwory wielokrotnego użytku, częstego powrotu, dzieła nieoczywiste, ale
też niebroniące dostępu do tajemniczego pola znaczeń.
W może najbardziej znaczącej scenie tej powieści młody
bohater, Karol, stwarza Karlika, manekina, alternatywne ja. Rzecz dzieje się w rodzinnym
warsztacie (ojciec krawiec, brat lalkarz), czyli tam, gdzie wykuwają się
najistotniejsze części ludzkiej osobowości, w miejscu największego szczęścia, źródle
najmocniejszej traumy. „I wtedy zdałem sobie sprawę, że biorę udział w
spektaklu. Że uczestniczę i jednocześnie przyglądam się uczestniczeniu” –
wyznaje narrator, po chwili wkładając w usta ożywionego Karlika serię
retorycznych pytań: „Po co wyrwałeś mnie ze snu, z letargu rzeczy, z
prawdziwego trwania? Po co na siłę wszystko uczłowieczasz? Naprawdę sądzisz, że
to jakiś wyższy stan? (...) Spokojnie, młody człowieku. Niedługo trafisz na kogoś,
kto weźmie na siebie część twojego cierpienia. Potem z niego ulepicie figurki na
twoje podobieństwo i obraz. Staniecie się bogami dla następnego pokolenia
cierpiących. Po co w to wszystko mieszać lalki, kukły, manekiny?”.
Od tego momentu kukły znikają z życia Karola, punkty
pocieszenia i zaczepienia muszą się znaleźć gdzie indziej, w kontakcie z otoczeniem,
w pisaniu. Powieść Maliszewskiego opowiada z jednej strony historię rodziny,
która przywędrowała na tzw. zachodnie ziemie odzyskane (bo tu miało być łatwiej),
z drugiej strony „Manekiny” są zbiorem wspomnień z dzieciństwa, ciągiem
drobnych zdarzeń i anegdot z życia kumpli i kolegów, pamiętnikiem pierwszych
guzów („Papa Stamm by się załamał”), wypraw, wstydów, doświadczeń erotycznych, zapisem wyrastania spod rodzicielskiej władzy, dojrzewania do niezależności.
Trzecim elementem jest literatura, słowa, które trzeba ułożyć w zdania i
zmieścić w nich treść, jakiej nie było. Mentorem młodego Karola staje się pan Szczepan,
prowadzący klub literacki. „Nie tak, spróbuj się najpierw zmierzyć z serią
dźwięków, potem będą znaczenia” – radzi nauczyciel. – „Może zacznij od parodii”,
„najpierw wykrzyczeć siebie, a potem już spokojnie, jak po terapii, pisać o
ludziach i świecie, czcić wydarzenia i ich określony porządek”.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Karol Maliszewski MANEKINY, Prószyński i S-ka, 2012