Kreacją głównego bohatera Michał Zygmunt wyraźnie (i wyraziście) aspiruje do autorstwa powieści znaczącej pokoleniowo. Sam jest tym z roczników 1970., o których upomnieli się swojego czasu rówieśnicy z "Ha!artu", ale znajdą tu siebie i swoje emocje i młodsi, i starsi. Pod warunkiem, że w środku czują tę typową dla rodaków gorycz, ostatnio skrywaną pod półprzezroczystą peleryną mozolnego kredytowego dorabiania się albo tzw. totalnej olewki.
Bardzo symbolicznie się ta książka zaczyna, od rozdziału zatytułowanego "Koniec", kończąc, rzecz jasna, na "Początku", co wcale nie oznacza zwykłej odwrotności, raczej przewrotność. Wspomniana postać centralna, narrator całości, nazywa się Polak, Marek Polak i przez niemal całe życie, relacjonowane nam od przedszkolnego Wrocławia lat 1980. do warszawskiej współczesności XXI wieku, walczy i kocha, jak obwieszcza się tutaj mottem z Ernsta Jüngera. Jego problemem zdaje się to samo, co drążyło ów egzystencjalny lej również w psychice bohatera poprzedniej powieści Zygmunta "New Romantic". To, że ta cała walka skierowana jest przeciw zbyt wielu wrogom, a nawet braciom, kolegom (koleżankom), zbyt wielu modelom społeczno-ekonomicznym, że zamiast jednego systemowego przeciwnika, który rękami zomowców wymiata naród z kościołów, istnieje ich demokratyczna rzesza. W którą stronę się więc skierować?
Strony są różne także geograficznie. W chaosie biografii Polaka odwiedzamy zarówno Niemcy, Wielką Brytanię, jak i Nową Rudę, Podkarpacie czy Afrykę. Widzimy w miarę normalnego chłopca, a po latach kogoś, kto tak o sobie mówi: "Nazywam się Marek Polak i mam tylko trzydzieści lat. Ale czuję się, jakbym miał pięćdziesiąt. Służba nie drużba, potrafi dać w mordę i wycisnąć ostatnie poty. Wojna jest wojna, nawet jeśli ją nazwać misją stabilizacyjną". I handluje bronią. Wcześniej, za płacę bliską minimalnej, wypożyczał filmy jako pracownik jednej z placówek międzynarodowej sieci. Na przykład do pudełka po filmie familijnym wkładał porno i taki gratisowy dodatek proponował rodzinnym klientom. Handlował też sobą w Tiergarten. Pojawiają się w tej powieści ostre sceny erotyczne (bardzo dobrze napisane), przemoc, świat zwulgaryzowany, mroczny, ale i konteksty nie tylko popkulturowe. Judith Butler i Madonna, Elton John i Depeche Mode, John Coltrane, David Bowie, Bruno Jasieński, Ian Curtis, Puchar UEFA i KRUS. Długo by wymieniać. A, i Sławoj Żiżek, jego absolutnie nie mogło zabraknąć.
Jeśli to ostatnie zdanie zabrzmiało ironicznie, nie będę się z tej ironii wycofywał, ale o krytykę "Lat walk ulicznych" proszę mnie nie posądzać. Uważam, iż powieść Michała Zygmunta to książka coś podsumowująca, trudno jeszcze ogarnąć, co, bo chodzi o nasze teraz, przedstawiająca światu autora, którego trzeba czytać, żeby czegoś się o świecie dowiedzieć. Przede wszystkim doskonała językowo. Dawno nie czytałem tak dynamicznej, zanurzonej w potoczności (uliczności), a przy tym jednak ciągle klasycznej polszczyzny literackiej. Między zjadliwą satyrą na rzeczywistość a skrajnie osobistą relacją z dojrzewania kryje się tęsknota za czymś, dla czego warto żyć. To jest romantyzm, no dobrze, neo czy postromantyzm, to jest poszukiwanie. Siebie, ojczyzny, miłości, mieszkania, własnego etosu do uwierzenia, może polubienia i zagospodarowania. Wprawdzie nie dawałbym na taki los dużych szans majorowi Markowi Polakowi, ale pisarzowi Michałowi Zygmuntowi - zdecydowanie tak.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...................
Michał Zygmunt LATA WALK ULICZNYCH, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010