Podobno Argerich nie lubi tej książki. Nie mam pojęcia, dlaczego. Że autor opowieści, francuski dziennikarz Olivier Bellamy, zdecydował się na styl cokolwiek popularny? Że stara się blisko swą bohaterkę podejść? Tak jak chyba nikt przedtem? Że pisze tyle samo o życiu muzycznym, co o sprawach prywatnych? To właśnie nadaje tej książce rytm, sprawia, iż smakuje, bo czytamy o kobiecie czasem po prostu niepewnej, może nawet lekko chwilami zagubionej, a także o artystce niepozbawionej tremy po tylu latach występów. Argerich jest tutaj ludzka, czyli całościowa, nie tylko genialna, z temperamentem, przekonana i przekonująca, jak by się zdawało. Nie tylko dowcipna. Jak wtedy, gdy po sukcesie genewskim zaproponowano jej wykonanie II koncertu Brahmsa. Odpowiedziała: "Poczekam aż mi urośnie broda".
Wszystko zaczyna się od anegdoty, czyli w sposób wzięty z wysokiej literatury i dobrego dziennikarstwa. Jesteśmy razem z pianistką w Ferrarze, gdzie w lutym 2004 roku ma zagrać, zaledwie po raz drugi przed publicznością, III koncert Beethovena. Zaplanowano nagranie, dyryguje Claudio Abbado. Argerich się denerwuje, podobnie organizatorzy. Bywało już w przeszłości, że odwoływała występy. O zmiennych nastrojach argentyńskiej mistrzyni krążą legendy. Koncert dochodzi do skutku, widownia oklaskuje, ale wirtuozka ocenia siebie surowo: "Trochę zbyt wyszukane" - stwierdza po przesłuchaniu taśmy. Od anegdoty Olivier Bellamy przechodzi do biografii. W kolejnych rozdziałach daje czytelnikom poznać drogę cudownego dziecka z Buenos Aires do najwyższych laurów świata muzyki (ze zwycięstwem w konkursie chopinowskim z roku 1965), do najlepszych sal, do blasku sławy, ale i jej cieni.
Gdy miała 7 lat, dała pierwszy oficjalny koncert w Teatro San Martin (grała Mozarta, Beethovena i Bacha). Tuż przed uklękła w łazience: "Jeżeli zagrasz choć jedną fałszywą nutę, umrzesz na miejscu" - powiedziała do siebie. Dowiadujemy się szczegółów jej nauki w Argentynie u Vincenzo Scaramuzzy czy, już po emigracji do Europy, w Genewie u Madeleine Lipatti, dokąd wysłał ją poprzedni profesor Friedrich Gulda, przekonując: "Zaczynasz grać tak jak ja. To niedobrze". Obserwujemy od środka długie europejskie tournée, pobyt w Brukseli, konkursy w Bolzano, Warszawie. Jesteśmy przy narodzinach pierwszej z trzech córek, przy zawiązywaniu się i końcu relacji z wykształconym w Princeton chińskim kompozytorem Robertem Chenem. Nie brakuje dość obszernego fragmentu dotyczącego jurorowania w konkursie chopinowskim numer dziesięć, kiedy bezkompromisowo poparła Ivo Pogorelicia, sprzeciwiając się pozostałym sędziom i demonstracyjnie wycofując z prac jury. Po raz kolejny uosabiając niezależność i ogień.
A przy tym wszystkim życiowe credo Marty Argerich to fraza "Żyj i pozwól żyć innym". Charles'owi Dutoit, swojemu mężowi-dyrygentowi mówiła: "Wy, Szwajcarzy, macie zegarki, a my, Argentyńczycy, mamy czas", gdy zżymał się, że zawsze, po najdłuższej podróży, znajduje chwilę na filiżankę kawy. Myliłby się jednak ten, kto posądzałby jej geniusz wyłącznie o emocje. Bruno Seidlhofer, kolejny z wielkich nauczycieli Argerich, wymienił kiedyś troje pianistów, których cenił szczególnie wysoko: u Guldy muzyka płynie z głowy, u Freire z serca, u Argerich przez palce. O tym, z jakiego źródła i jakich doświadczeń, opowiada ta dynamicznie napisana, perfekcyjnie skonstruowana książka. Żywa i prosta w odbiorze, bo o człowieku, nie tylko o pianistce.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.................................................
Olivier Bellamy MARTHA ARGERICH. DZIECKO I CZARY, przeł. J. Giszczak, Wydawnictwo LIterackie, 2010