Thursday, October 9, 2008

Literacka nagroda Nobla

Zespół Kobranocka nagrał kiedyś piosenkę, w której wokalista śpiewał: „I nikomu nie wolno się z tego śmiać”. Kobranocka z literacką nagrodą Nobla nie ma nic wspólnego, tym bardziej, że tzw. zwykły przechodzień na hasło „Kobranocka” pewnie się uśmiechnie w mglistym skojarzeniu, lecz na hasło „V.S. Naipaul” już tylko zmarszczy czoło w malignie nieświadomości. Ale fraza „nikomu nie wolno się z tego śmiać” jak ulał pasuje do noblowskich werdyktów w dziedzinie literatury. Bo mimo wszystko rok po roku zwyciężają co najmniej interesujący pisarze i dostają za to zwycięstwo milion trzysta tysięcy dolarów. Nawet w czasach dewaluacji i kryzysu tyle pieniędzy zamyka usta. Zwykły przechodzień machnie ręką i pójdzie dalej albo otworzy usta w podziwie dla nieznanego, ale na pewno wielkiego twórcy. Takiej sumy nie daje się bez powodu i bez głębokiego zastanowienia.

Rzeczywiście, proces przyznawania literackiego Nobla to rzecz żmudna i długotrwała, w zamierzeniu możliwie obiektywna. Sugestie i nominacje przyjmowane są z całego świata od lutego, po wstępnej selekcji zostaje około 200 nazwisk. Potem ta liczba kurczy się do dwudziestki, aż w końcu zostaje piątka, z których dziełami członkowie Akademii jadą na letnie wakacje. W
wrześniu się spotykają, dyskutują, by na początku października ogłosić werdykt. Oficjalnie powinni być zainteresowani jedynie artystyczną wartością twórczości autorów, nieoficjalnie wiadomo, że liczą się również inne względy. Iluż pisarzy nigdy nie otrzymało Nobla z powodów statystycznych czy politycznych. Lista tych, którzy nie dostali najważniejszej literackiej nagrody świata jest oszałamiająca: Proust, Tołstoj, Joyce, Rilke, Woolf, Brecht, Orwell, Celan, Borges, Lem, Ionesco, James, Twain, Stevens, Fitzgerald, Williams. I tak dalej. Wielu laureatów nie ma szans na sławę pominiętych.

Jakimi więc kryteriami kierują się członkowie Akademii, a wcześniej komitetu wybierającego krótką listę? Entliczek-pentliczek? Tego nie wie nikt, choć teoretycznie powinno tu chodzić o wybór kogoś, kogo teksty dotyczą współcześnie istotnych problemów, a zwłaszcza ideałów i ideologii. Stąd często takie, a nie inne rozstrzygnięcia. Dario Fo, Elfriede Jelinek, Harold Pinter to niedawni laureaci o wyrazistych poglądach, także społecznych. To akurat dobrze, że Akademia nie stoi na z góry ustalonych pozycjach, nie broni barykady tradycji, lecz otwiera się na nowe. Gorzej, gdy noblowski sekretarz mówi prasie: „Nie uciekniemy od tego faktu: to ciągle Europa jest centrum literackiego świata, nie Stany Zjednoczone. USA są zbyt zamknięte i zapatrzone w siebie, nie tłumaczy się tam wiele, ten kraj nie bierze udziału w literackim dialogu. Ta ignorancja boli”. No właśnie, taka ignorancja ze strony noblowskiego prominenta naprawdę boli, bo prowokuje wątpliwości co do bezstronności i kompetencji samej Akademii. Może pan Egdahl chlapnął coś, czego dziś się wstydzi, a może jednak nie?

Jakkolwiek by było, w bukmacherskim wyścigu do najbardziej nieprzewidywalnego, jak uczy historia, wyróżnienia stanęli w tym roku ci sami zawodnicy: od Boba Dylana przez Ko Una, Milana Kunderę, Amosa Oza, Maria Vargasa Llosę, Ogawę Yoko, Haruki Murakamiego, Chinua Achebe, Salmana Rushdiego, Umberta Eco. Wygrał Jean Marie Gustave Le Clézio, autor "nowych pożegnań, poetyckiej przygody i zmysłowej ekstazy, odkrywca ludzkości poza głównymi nurtami cywilizacji".
GRZEGORZ CHOJNOWSKI