Takich książek się w Polsce teraz nie pisze, a może tylko nie wydaje. U nas króluje światopoglądowy mainstream. Zająknie się czasem Ziemkiewicz lub inny prawicowy publicysta o potrzebie zmiany, o grzechach polactwa, urojonych lub nie, ale siły impulsu w tym nie ma, zaledwie siła dyskusji. I dobrze. Bo to znaczy, że nie mamy również problemów z narodową tożsamością. Interesuje nas Euro 2012 i euro w 2011. Zdrowy kraj, choć niekoniecznie zdrowa literatura.
Ale takie książki, jak „Sańkja” Zachara Prilepina kiedyś się u nas pisało i czytało. Tuż po odzyskaniu niepodległości. Pod piórem świetnych autorów trwała wartka wymiana wizji Polski przyszłości. Żeromski do dziś pozostał na liście lektur szkolnych, choć pewnie nie na długo. Prilepin do przedmaturalnych analiz w rosyjskich liceach pewnie nie trafi, lecz jego ideowy bildungsroman mógłby namieszać w gorących głowach postpionierskiej młodzieży. Nie tylko dlatego, że pisarz otwarcie wyraża swoje radykalne poglądy (na co dzień należy do partii narodowo-bolszewickiej). „Sańkja” to po prostu dobrze skrojona powieść, w której narrator i bohaterowie władają ekspresyjnym językiem, nieprzegadanym dialogiem, skrótowym opisem, prawdziwie wyrażając zwykłe ludzkie uczucia.
Główna postać, młody mężczyzna z Bogiem, ojcem, matką i ojczyzną jako pierwszorzędnymi wartościami, uważa aktualny polityczno-społeczny porządek w Rosji za zdradę. Nie chce się pogodzić z kapitalizmem i globalizmem, z dyktatem ropy i interesu, z upadkiem imperium. Wychowany w rodzinie bez mężczyzn sam stara się mężczyzną stać, wybierając rewolucję za drogę dla siebie i do siebie. Chce Rosji nowej, czyli starej, gdzie każdy znał swoje miejsce, gdzie była jakaś sprawiedliwość i nadzieja. Teraz panuje niezgoda, dynamicznie przedstawiona w otwierającej scenie mityngu opozycji. Tu Sasza jest jeszcze jednym z uczestników, częścią tłumu, udziela się w walce, pragnie miłości, zuchwały chłopak szukający własnego miejsca na placu i w życiu. Na końcu będzie kimś ważniejszym i mądrzejszym o świadomość tej małej rewolucji, która się dzieje, lecz może nic nie zmienić. Może być tak jak przekonuje umiarkowany w poglądach Bezlietow: „dajcie ludziom pożyć spokojnie w ich kątach. (...) zaproponujcie taką możliwość: do-żyć spo-koj-nie do końca”. Dla Bezlietowa, przypominającego trochę Szymona Gajowca, wywrotowa działalność młodych ma wymiar estetyczny, jest do tolerowania dopóki nie zostanie przekroczona granica przemocy. Sasza i jego koledzy uważają, że tę granicę przekroczyć trzeba, by ich kraj nie przeobraził się w wymarły ląd „zasiedlony Chińczykami i Czeczenami”. Bezlietow próbuje uspokajać: „w dzisiejszych czasach rosyjskość nie jest własnością wszystkich. (…) Ona kryje się jeszcze w konkretnych ludziach jako całkiem określony duchowy porządek i, Bóg da, pozostanie w nich jakiś czas”. Sasza chce Bogu pomóc, wbrew przestrogom Bezlietowa wskrzesić biesy, wstrząsnąć narodem, zamiast pielęgnować „ubogiego ducha” jednostki wyzwolić dawną potęgę całości.
Czy jednak może tego dokonać młodzieniec, którego narrator w drugim zdaniu powieści portretuje jako kogoś, kto spogląda pod nogi oczami zmęczonymi „patrzeniem na czerwone płachty i szare mundury”, który ma w domu zatroskaną matkę, który milknie, gdy babcia ironicznie pyta, czy był na grobie ojca i czy ten ojciec przypadkiem nie wstał? Ta sama babcia ciągle woła na niego „Sańkja” i nie przypadkiem Prilepin tak tytułuje swą książkę. Wie, że naiwność sprawdza się na chwilę, na literaturę, lecz niewiele jej w realnym życiu. Sasza też będzie wiedział, choć nie wiadomo, czy się z tą świadomością pogodzi. Naprawdę dobra powieść o Rosji i o człowieku.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………………………………….
Zachar Prilepin SAŃKJA, przeł. K. Wańczyk, Czarne, 2008