Najlepsze książki świata mówią o pomieszaniu. Charakterów i światów. Są przestrogą przed społecznym i psychicznym mezaliansem, ale też tego mezaliansu apologią. Bo gdyby każdy zawsze trwał na raz wytyczonym posterunku własnego losu, nie byłoby literatury. Świeży zdobywca brytyjskiej nagrody Bookera napisał w życiu jedną powieść. O pomieszaniu właśnie. Tak udaną, że od razu nagrodzoną. To książka dość staroświecka stylistycznie (i dobrze), napisana w listach, ale o momentami zatrważającej sile przekonywania. Nie wiem, na ile prawdziwa, za to z pewnością wiarygodna.
Tytułowym Białym Tygrysem jest Balram Halwai, pochodzący z biednej, ciemnej części Indii niewyedukowany mężczyzna. Sprytem i zbrodnią spełnia swoje marzenia w Indiach bogatych i miejskich, w Nowych Indiach. Przez siedem nocy osobiście opowiada nam biografię pełną obserwacji i wyznań. Nam oraz chińskiemu premierowi, który niebawem przyjeżdża z oficjalną wizytą. Bohater nie chce, by polityk zobaczył jedynie eksportową wersję kraju, lecz miał świadomość istnienia slumsów, rynsztoku zgotowanego ludziom przez ludzi. Dlatego mówi o Bangalur, o laboratorium klęski większości i sukcesu nielicznych, o Indiach wykorzystujących zachodnią cywilizację i wykorzystywanych przez zachodni biznes. A wybór adresata takiej korespondencji to ironia absolutna:
„Z szacunku dla umiłowania wolności, okazywanego przez naród chiński, i wierząc, że dziś, gdy biały człowiek, nasz dawny pan, sam się zniszczył swoimi zboczeniami, telefonami komórkowymi i narkotykami, przyszłość świata leży w rękach ludzi brązowych i żółtych – powiem Panu, gratis, prawdę o Bangalurze, opowiadając historię własnego życia” – snuje narrator, doprawiając wymowę nihilistycznej prozy dziegciem proroctwa.
Przepowiednia to znana, w Wielkiej Brytanii i całej bogatej Europie, szczególnie gromka. Zwłaszcza w kontekście coraz liczniejszych imigrantów. Kiedy się przegląda broszury informacyjne angielskich uniwersytetów, uderza przewaga Azjatów na zdjęciach studentów-modeli. Balram Halwai sam siebie nazywa Hindusem niedouczonym, strach pomyśleć, co będzie, gdy się ten symboliczny brązowo-żółty tygrys wyuczy. A może właśnie nie strach? Autor tej książki, Aravind Adiga, kształcił się przecież w Ameryce, jest dziś korespondentem „Time’a”, „Financial Times'a”, NBC. Ogarnia świadomość mieszkańców różnych części Indii i kilku kontynentów, zna mentalność wschodu i zachodu. Można go nazwać albo białym tygrysem, czyli okazem ciągle rzadkim w przyrodzie, albo twierdzić, że tacy jak on, są już stadem, dumą nowoczesnej kultury, jako ludzie sukcesu. Oglądając CNN, widzimy prezenterów przeróżnych ras, wszystko zatem gra.
Ale to tylko oaza w ogólnoświatowej dżungli, której Indie (i przewrotnie przywołane Chiny) wydają się idealnym symbolem. Tu Balram przeżywa upokorzenia jako kierowca-służący, by wybić się ponad własną klasę i pracodawcę-właściciela. W tle tego planu pojawia się cywilizacja zachodu, winowajca, oprawca, lecz również prawdopodobna ofiara. Ciekawe, iż Adiga jest piątym Hindusem w palecie laureatów Bookera i dziewiątą zwycięską powieścią inspirowaną Indiami. Ekspansja trwa. Ja akurat nie mam nic przeciwko, skoro książka Adigi to rzecz ważna i literacko ciekawa. I dobrze, że tak szybko po polsku.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
…………………………………………………………………………..
Aravind Adiga BIAŁY TYGRYS, przeł. L. Stawowy, Prószyński i ska, 2008