Polubiłem tę autorkę od debiutanckiej „Kolekcji namiętności”, konwencjonalnej, ale ujmującej powieści-pamiętnika, w którym młoda kobieta opowiadała swoje życie. Na Ukrainie jeszcze radzieckiej i już wyzwolonej, a także na niemieckim stypendium. Tamta książka była właściwie historią miłosną, komedią sentymentalną, najnowsza propozycja Natalki Śniadanko to pozornie tylko ballada prowincjonalna.
W „Ahatanhelu” spotykamy kolejną wersję znanej z „Kolekcji namiętności” bohaterki, kobiety ciągle jeszcze młodej i świadomej tego, co traci i tego, co zyskuje, wracając do rodzinnych Tygrysowic z nienapisanym doktoratem, bez narzeczonego. Najmuje się nasza Lichosława Galiczenko do poczytnej gazety jako kierownik działu rozrywkowego. Dziennik nazywa się „Kolt 2”, bo powstał na gruzach popularnego niezależnego tygodnika „Colt”. Wystrzałowe skojarzenia, jak to w mediach, na miejscu, ale w tym przypadku chodzi o skrót: Kultura, Obiektywizm, Literatura, Teraźniejszość. Przygody osób związanych z gazetą obserwujemy na łamach prawie pięćsetstronicowej powieści, którą zresztą trudno zaklasyfikować. Bo z jednej strony zdaje się czytelnikowi, że trafił na klasyczne czytadło, z drugiej są sygnały z innych gatunkowych rejonów. Narracja na przykład z rzadka się zniża do dialogów, przeważa gawędzenie samej Lichosławy. Przez jej perspektywę poznajemy świat przewidywalnych małomiasteczkowych swojskich klimatów, z ludzkimi idiosynkrazjami do obdzielenia połowy Europy. A jednak nie ma u Śniadanko płaskości Chmielewskiej czy błahości Szwaji. Lekkość stylu nie prowadzi w kierunku tzw. kobiecego pisania, lecz ujmuje w przystępne ramy inteligencję literatury. Stąd raczej nowelowy Czechow, Gogol i Bułhakow mogą być patronami tej książki, nie zastęp kobiet produkujących bestsellery.
Jeśli jednak u wymienionej wielkiej trójki rosyjskiej satyry najważniejszy był śmiech z siebie samych, rodzajowy temperament i krytyczny komentarz, dla Śniadanko bywają zadania odmienne, bo i czasy się zmieniły. Mimo że rzecz dotyczy prowincjonalnych podlwowskich Tygrysowic, wiadomo, iż chodzi o Ukrainę w całości i współczesną cywilizację po części. Stąd choćby wątek pochodzącego ze wschodu niemieckiego profesora, który leczy psychikę dzisiejszego Europejczyka za pomocą specjalnej ukraińskiej metody: samogonem, ubojem świń, trudnymi warunkami bytowymi. Na neurotyczny syndrom sterylności najskuteczniejsza jest bowiem terapia szokowym prymitywizmem zajęć. Nieucywilizowana jeszcze Ukraina to idealna przestrzeń wzorcowa, twierdzi naukowiec. Tu zachorowań na nowoczesne choroby duszy ciągle niewiele. Może właśnie dlatego, że ludzie uwikłani są w codzienne gry i zabawy będące od dawna tradycją peryferyjnego wschodu.
Myliłby się ktoś, kto w „Ahatanhelu” widziałby tylko zwierciadło prowincji. Wdzięcznie, dosłownie, a jakby mimochodem poruszane przez autorkę sprawy tożsamościowe, narodowe, kulturowe niosą swoją wagę. Zza komicznego płaszcza co rusz wychylają się sieriozne maski, łatwe do rozpoznania ludzkie losy. „Ahatanhel” jest lepszą powieścią od „Kolekcji namiętności”, ciekawszą tematycznie i bardziej pomysłową. A tytułowy szczur, ochrzczony mianem rzekomego ukraińskiego poety, umiejący ogonem zanurzonym w sosie pomidorowym napisać na stole „Witam”, to wielce zagadkowa postać. Warto go przygarnąć pod czytelniczy dach, bo będą Państwo mieć i fenomenalną zabawę, i fenomenologiczny impuls do zorientowania się w rzeczywistości. Niekoniecznie ukraińskiej.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………
Natalka Śniadanko AHATANHEL, przeł. R. Rusnak, Czarne 2008