Wednesday, April 9, 2008

Ruy Castro GARRINCHA

Nie czytałem wszystkich futbolowych biografii świata, ale z tych, które znam, „Garrincha” jest zdecydowanie najlepsza. Ruy Castro napisał portret jednej z najbardziej malowniczych piłkarskich osobowości, oddając wielkość i zagubienie legendy brazylijskiego sportu.


Autor nie oszczędza nam nawet takiego szczegółu: „kiedy w wieku dwunastu lat, w 1945 roku, Garrincha zdobył swoje pierwsze doświadczenie seksualne w życiu, nie było ono do końca tym, o czym marzył. Odbyło się z kozą”. To, co dziś szokuje, w kontekście doświadczeń mieszkańców wsi w Brazylii lat 40., okazuje się normą. Garrincha od normy jednak odstawał. Nie tylko dlatego, że już przy porodzie akuszerka odkryła „krzywe nóżki”, a później choroba skróciła mu jedną z nich. Nie tylko dlatego, że szybko sobie dał spokój z nauką, ku dezaprobacie rodziny i mimo wróżb ojca o braku przyszłości dla „ciemniaków”. Przede wszystkim dlatego, że od najmłodszych lat wykazywał nadnaturalne zdolności do gry w futbol, „dryblowania, strzelania, wyrywania się z piłką do przodu”. Na początku łączył grę w klubach z pracą w fabryce, potem już tylko z podrywaniem dziewcząt. No i marzeniami o prawdziwej karierze, która przyszła, a potem odeszła, jak zawsze. Po drodze Garrincha zdążył stać się powodem tysiąca anegdot, cytowanych w książce, no i doprowadzić swoją narodową drużynę do dwóch tytułów mistrzowskich. Wraz ze złotym pokoleniem piłkarzy. Co ciekawe, w całej reprezentacyjnej karierze Garrinchy, Brazylia przegrała tylko raz z nim w składzie.


To, jakim wyjątkowym człowiekiem i piłkarzem był Mane z Pau Grande, nazwany potem przez dziennikarzy zwinnym ptaszkiem (czyli „garrinchą”) potomek indiańskiego plemienia Fulniô, wiedzą nawet przypadkowi kibice. Z jego przydomkiem związany jest słynny gest Garrinchy, wybicie piłki na aut, gdy przeciwnik ma kontuzję. Tak się zachował bohater tej książki podczas ligowego meczu. Będąc sam na sam z bramkarzem, zdecydował się posłać piłkę na aut, kiedy zobaczył, iż obrońca skręcił nogę. To on złamał wewnętrzne przepisy reprezentacyjne i zaczął nosić kapelusz i parasolkę, zakazane dla zawodników elementy odzieży. To on dorobił się 14 dzieci z formalnych i nieformalnych związków. Podobno nie trenował, z czasem coraz więcej pił (jak zmarły na raka wątroby ojciec), coraz częściej łapał kontuzje. Ostatni 60. mecz w narodowej koszulce zagrał 15 lipca 1966 roku, ten jedyny przegrany z Węgrami. Pod koniec lat 70. wziął udział w karnawałowej paradzie. Ruy Castro podkreśla, że pochód trwał 90 minut, „najdłuższe 90 minut w życiu Garrinchy”, już wtedy schorowanego, obojętnego na owacje tłumu, który za najlepszych czasów nazywał go „radością narodu”. Taki napis widnieje zresztą na pomniku piłkarza w rodzinnym Pau Grande.


Wspaniale się czyta biografię pióra Ruya Castro. Bo jest w niej wszystko, co w biografii być powinno: pasja życia i pasja relacjonowania, fascynacja bohaterem, a jednocześnie obiektywizm i reporterska precyzja, literacka narracja nadążająca za faktami (albo odwrotnie) oraz prawdziwe wzruszenia. Nic dziwnego. Przed wydaniem „Garrinchy” Castro opublikował historię bossa novy, dzieje Nelsona Rodrigueza, sławnego brazylijskiego dramaturga i dziennikarza, po „Garrinchy” m.in. opowieść o śpiewaczce Carmen Mirandzie. No i widać, że oprócz zbierania dokumentacji, rozmów z osobami z kręgu Garrinchy, autor autentycznie lubi swojego bohatera, przyznaje mu i wielkość, i słabość. Dlatego też kończy nie opisem wielkiego pogrzebu, lecz skromnej śmierci, zostawiając czytelnika sam na sam z człowiekiem, który był jednym z najgenialniejszych sportowców wszech czasów.


„Uściskali się na pożegnanie i obaj ruszyli dalej swoją drogą: Pele ścieżką z żółtych cegieł, jak w „Czarnoksiężniku z krainy Oz”, a Garrincha w kierunku swojej ostatniej butelki”.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................................................
Ruy Castro GARRINCHA. Samotna gwiazda, przeł. J. Matuszak, Zysk i s-ka, 2008