Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu można było zobaczyć Stefanię Grodzieńską w telewizji i usłyszeć, jak brzmi cudowny dar dowcipnego gawędziarstwa i ironią podszytego komentowania. Także otaczającej rzeczywistości. A dziś? Szkoda gadać, nie ma się z czego śmiać. Inny wiek, inna telewizja. Szczęśliwie, Grodzieńska nie daje o sobie zapomnieć, choć już w początkowej części swojej najnowszej książki wyraża własne wątpliwości. Czy aby potrzebne światu kolejne „wspomnienia chałturzystki”, która już nic nie musi i następne kawałki okazać się mogą nijakie, skoro wszystkie barwne wydarzenia z życia zostały wcześniej spisane i opublikowane?
Otóż nie wszystkie, jak uzmysławia mamie córka Joanna, gdy z zapewne szeroko otwartymi oczami słyszy o wpływie ministra Józefa Becka na rodzinne losy. Tego jeszcze nie było. „Nie było? No tak, mogło nie być. Jak się żyje ponad 90 lat, to nie da się opowiedzieć życia, minuta po minucie, nawet najbardziej dociekliwej córce” – konstatuje kobieta, satyryk, aktorka, matka, żona i ...zakochana we wnuku babcia. Cudownie - mruczy sobie pod nosem czytelnik, zagłębiony w lekturę przebojowej premiery literackiej miesiąca. A zachwycony recenzent weryfikuje swój sąd na temat literatury biograficznej. Są przypadki, gdy biografia nie jest w zastępstwie.
Te kąśliwie pogodne memuary jednej z nielicznych takich osobowości naszych niezabawnych czasów czytać warto również jako poradnik. I wcale nie chodzi tu o kombatanckie strofowanie właściwe stereotypowi starszej pani, lecz pełnokrwisty przegląd możliwości życia z charakterem. Wiem, że po latach sprawy wyglądają trochę inaczej, że dystans potrafi koić, nielekko fałszując realia, lecz z drugiej strony wydobyć to, co się liczy, dla czego warto podejmować codzienny trud i świąteczne szaleństwo. A od czasu do czasu zrobić porządki generalne. „Są dwa sposoby na znajdowanie zagubionych w domu przedmiotów. Jeden: zgubić coś następnego i zacząć szukać. Wtedy zawsze poprzednie się znajdzie. Drugi sposób to remont mieszkania. Wszystkie zguby wyłażą” – radzi autorka „Nie ma z czego się śmiać”, trzepiąc dywan swych wspomnień.
Przy czym przyznaje: „spróbowałam powstrzymać się od czczej pisaniny i nie była to próba udana”. Pierwszą Damę do Opowiadania o Przedwojennych Kabaretach i Nie Tylko wciągnęła ta trzecia w dorobku autobiograficzna gawęda tak mocno, że słuchacz czyta tchem jednym, by śmiać się obficie. Choćby z listu, który wysłał do Grodzieńskiej obrażony Julian Tuwim w rok po wojnie, w chwilę po jej wizycie u niego i moment po przeczytaniu pewnej satyrycznej fantazji. O kontekst muszą się Państwo sami upomnieć, biorąc do ręki książkę, dość powiedzieć, iż list cały jest pokreślony, jedynie data, wzmianka o adresatce oraz „serdeczne pozdrowienia dla męża” się ostały.
Na zakończenie żona cytuje wywołanego do tablicy męża. „Życie jest jak fortepian: choć błyszczące, lecz czarne/ I nie warto się męczyć, bo to wszystko na marne./ Chciałem skończyć ze sobą, miałem dość tych dyrdymał,/ Ale jeden przyjaciel mnie na szczęście powstrzymał”, pisał kiedyś Jerzy Jurandot. Podobną przyjacielską siłę ma książka Stefanii Grodzieńskiej. Nie dodam nic więcej. Kto się zorientował, że to szampańska rzecz, wie, co robić.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.............................................................................
Stefania Grodzieńska NIE MA Z CZEGO SIĘ ŚMIAĆ, Latarnik, 2007