W jednej z opowieści tej książki Józef Piecyk, skrzypek, przyjmuje autora w lodowato zimnym pomieszczeniu, bo piec nawalił. Na pytanie, czemu go nie zreperuje, Piecyk odpowiada: „A bo jest już luty (…). Już nie opłaca się pieca naprawiać, bo zaraz będzie wiosna”. Logiczny wniosek. Podobnie jak ten, że „muzykant to musi wypić”, a etnograf musi dokumentować. Choć to się pewnie nie opłaca, nie można czekać. Z kolejną zimą czy wiosną wykrusza się przecież naród, a wiejska kultura odchodzi na coraz większy margines. Głuchnie bębnista Duda.
Wiejskie muzykowanie pozostaje niezmiennym fenomenem, ciągle istniejącym, nie wiadomo, jak długo. Młodzież szuka dziś innych form ekspresji, zwłaszcza na brytyjskim wygnaniu lub studenckim dorastaniu do nowej rzeczywistości. Ma wybór. Andrzej Bieńkowski zwraca uwagę na jeszcze jeden fakt. „Kończy się epoka kultury wiejskiej – pisze we wstępie – i coraz więcej ludzi i instytucji próbuje przy niej majstrować”. Bieńkowski jest malarzem, profesorem warszawskiej ASP, od lat rejestruje ludowe granie, notuje rozmowy z wykonawcami, fotografuje i filmuje to, czego nie ma w głównych nurtach. Także młodzi, jak Kapela ze Wsi Warszawa, dolnośląska Chudoba, sanocka Matragona i nie tak znowu mało innych muzykujących i nagrywających grup, jakoś nie trafiają pod strzechy bloków, gdzie panuje masowa wersja kultury. Z tym się trzeba pogodzić, autor „Sprzedanej muzyki” nie zamachnął się więc na wiatraki, lecz spisał obrazki usłyszane i wyciągnięte od bohaterów tamtego, innego świata.
Marian Pełka wspomina ojca, skrzypka, któremu raz na weselu nie pozwolono odpocząć. Pełka zagroził, że wrzuci skrzypce do pieca, mało się przejęli. „- A to wrzuć!” – mówią. No to dodał:
„- Ale pamiętajcie, jak skrzypce będą w ogniu, to zaczniecie hulać. Bez przystanku, cały dzień i noc”. Wtedy się opamiętali. Można tę anegdotę czytać jako historyjkę bez znaczenia, warto poszukać w „opowiadankach faktu”, jak woła na nie sam Bieńkowski, sensu. Nie żeby od razu znajdować przehulaną cywilizację jako przeciwieństwo dawnej prostoty. Raczej zdobyć się na szacunek dla własnego tempa, swojej wiary, wydobyć dźwięk z głęboko przesłoniętej czymś duszy i posłuchać melodii. Tego uczy książka o Gacy, Latosie, Zdrzaliku, Kędzierskim, barwna opowieść o „ostatnich wiejskich muzykantach”, oddająca im skromny, pozornie bezosobowy, ciepły hołd, zatrzymująca czas i postacie w czasie.
„Festyn dopiero się zaczyna. Pod parasolem siedzą starsi panowie z orkiestry dętej. Powoli piją piwo. Z otwartych okien klubu ryczy muzyka pop. Na dużym ekranie rozebrana Murzynka kręci zadeczkiem. Ogłuszeni dźwiękami starzy muzykanci siedzą w milczeniu”. Zagrać mają za chwilę. Jeszcze czekają na swoją kolej, jeszcze jej doczekają. Po nich zostanie książka, czasem trochę nagrań w radiowym archiwum, stary bęben lub skrzypce w domowym kącie. Któryś wnuk może sięgnie, zacznie szarpać lub stukać, na muzykologii namówi paru kolegów i założą zespół. Będą występować na festynach, opublikują płytę. Muzyka przetrwa. I nie będzie w niej fałszu, niestety, żadnego.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………………………
Andrzej Bieńkowski SPRZEDANA MUZYKA, Czarne, 2007