Czy jest sens publikować w książce, księdze nawet, tzw. teksty niegdyś rozproszone, artykuły, felietony, recenzje, napisane głównie w latach 1990.? Na wątpliwości podobnego rodzaju polecam jako skuteczne lekarstwo i najsłuszniejszą odpowiedź lekturę tomu pt. ‘Muzyka i taniec’ Jana Stanisława Witkiewicza. Już umieszczony w poprzedniej książce autora (‘Ostatki Jana Stanisława Witkiewicza’) dziennik muzyczny tworzony na początku lat dwutysięcznych dawał taki respons. Bo Witkiewicz nawet wtedy, gdy opowiada w swoich tekstach o konkretnych zdarzeniach wtedy aktualnych, dziś należących do historii życia muzycznego, wędruje poza czas. Ujmuje i jedno, i drugie, moment i uniwersum. Jak w pierwszym artykule-wywiadzie z Christą Ludwig, która w 1993 roku ‘po 45 latach wielkiej kariery rozstaje się ze sceną’. Właśnie: rozstaje. Ja czytam gawędy Witkiewicza jako coś, co ciągle się dzieje. Christa Ludwig, znakomita mezzosopranistka, zresztą szczęśliwie jeszcze żyje, ma 92 lata, mieszka w Berlinie. Czyli tam, gdzie ostatnio wyemigrował Jan Stanisław Witkiewicz, zmęczony polskimi meandrami. Śpiewaczka wyznaje: ‘Jestem za stara. Struny głosowe są mięśniami, które podlegają także procesowi starzenia się. Tu nie pomoże żadna technika, żaden trening, absolutnie nic’. Słowem: trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny. I jest to warunek niepodlegający postępom, wynalazkom, nowoczesności. To jest – nie tylko muzyczne – zawsze. Kończy swój tekst Witkiewicz tak: ‘Chciałbym na końcu przywołać słowa dyrektora salzburskiego festiwalu, Gerarda Mortiera, który po zakończonym recitalu żegnał Christę Ludwig w sposób następujący: – Pożegnanie jest bolesne, to szczególnie. Ale ktoś, kto jak pani tak często śpiewał ‘Pieśń o ziemi’, ten wie, że Mahler na końcu „pożegnania” dodał „na zawsze”. I tak właśnie my jesteśmy pani wdzięczni: „na zawsze”’.
Drugi tekst w wydanym przez wrocławską oficynę Atut tomie dotyczy drugiej opery Verdiego. I tu mamy do czynienia wyłącznie ze wspomnianym wcześniej ‘zawsze’. Pojawia się i Wrocław, bo to w naszym mieście 147 lat po mediolańskiej premierze odbył się polski debiut ‘Dnia królowania’. W roku 1987. Treścią opery jest królowanie polskiego władcy Stanisława Leszczyńskiego, bardzo teraz zapomnianego, podobnie do dzieła Verdiego i librecisty Romaniego. Sam Verdi, jak zaznacza Witkiewicz, nie widział swej opery być może nigdy po prapremierze w La Scali (okazała się klapą). O czym mówi? O tym, jak Leszczyński zabiega o powrót na polski tron, zajęty już przez Augusta Mocnego. Ale Leszczyński się w ‘Un giorno de regno’ jako postać nie pojawia, głównym bohaterem jest Belfiore, jego wysłannik. Opera ma charakter komiczny, więc obserwujemy intrygę, także miłosną. Tylko w Wenecji się prawdziwie podobała, ale Jan Stanisław Witkiewicz przyznaje, że ‘nawet niepowodzenia Verdiego przewyższają o wiele sukcesy jego ówczesnych rywali’. A co do króla Leszczyńskiego: barwna to postać, warto sobie o nim przypomnieć jako o autorze postępowego ‘Głosu wolnego wolność ubezpieczającego’ i jako człowieku, który – jak pisze historyk Jerzy Besala – ‘miał liczne słabostki i skłonność do żartów, uwielbiał płeć piękną, piwo i namiętnie palił fajkę’. I może opera Verdiego nie zrobiła kariery dlatego, że... w niej Leszczyńskiego nie było.
Przytaczam oczywiście jedynie kilka przykładowych tematów i tekstów Jana Stanisława Witkiewicza z książki ‘Muzyka i taniec’, żeby dać Państwu pojęcie o zawartości, niemożliwej do streszczenia w recenzji czy audycji. Jest ich bowiem jakieś trzysta. W tym zachęcające do lektury już samym tytułem, jak ‘Cierpienia młodego krytyka’ (o inscenizacji Massenetowego ‘Werthera’ w reżyserii Gerarda Wilka), ‘Z perspektywy skarpetek’ (na gali klubu Rotary w Warszawie muzycy Sinfonii Varsovii ubrani we fraki i różnokolorowe skarpetki także z wzorkami) albo ‘Tenorzy, piłka i pieniądze’. Ten ostatni felieton zapowiada kolejny występ trzech tenorów, ale już mniejszy autor wykazuje entuzjazm niż w przypadku koncertu w rzymskich Termach z okazji mistrzostw świata w piłce nożnej. W Los Angeles śpiewacy wystąpili na stadionie baseballowym, w sumie dali w ciągu kilkunastu lat 33 koncerty. Cytat z Witkiewicza: ‘Może jednak zdarzyć się coś takiego, że warto będzie koncert oglądać. Pavarotti np. schudnie pięćdziesiąt kilogramów, o co ciągle się stara, twierdząc, iż nie chce by mówiono o nim, że największy tenor świata jest zarazem najgrubszym tenorem na świecie. Całkiem możliwe, że Domingo pogra w piłkę, a Carreras wda się w pyskówkę z dyrygentem i orkiestrą, jak wydarzyło się to w Zabrzu’. Pyta autor ironicznie, ileż można w tym wykonaniu słuchać ‘O sole mio’.
I jak, można jeszcze z przyjemnością słuchać ich po tych 30 latach? Czytać teksty sprzed lat również. Nie brakuje w tomie Jana Stanisława Witkiewicza, autora – przypomnijmy – wielu książek, biografii gigantów scen polskich i światowych (Krzyszkowska, Gruca, Wójcikowski, Malakhov, Nurejew etc.) indeksu nazwisk, więc i tak można podróżować przez ‘Muzykę i taniec’, którą kończy esej o Baletach Rosyjskich i malarzach zafascynowanych artystami tej pięknej i trudnej sztuki. Zerknijmy zatem na Nurejewa. Tematem interesującego, a mówiącego nie o muzyce, lecz przedmiotach, felietonu jest aukcja pozostałych po tancerzu dzieł sztuki i prywatnych bądź zawodowych drobiazgów. Spinka do krawata wysadzana diamentami, kostium z ‘Don Kichota’, zwykłe zdjęcia, meble, obrazy: ’Najdrożej sprzedano… kominek z nowojorskiego apartamentu Nurejewa – aż za 772 500 dolarów!’. Trzeba dodać, że Jan Stanisław Witkiewicz sam jest koneserem sztuki i kolekcjonerem, kuratorem licznych wystaw od Szwajcarii po Litwę. W wywiadzie przeprowadzonym na potrzeby książki ‘Ostatki Jana Stanisława Witkiewicza’ mówił mi tak: ‘Nigdy nie traktowałem antyków jako obiektów, które mają być za szybą, jak w muzeum. Nawet figurki porcelanowe u mnie żyły, podczas przyjęć stały na stole wraz z kwiatami. Większość kolekcjonerów, kiedy widzi, że z filiżanki z 1750 roku piję codziennie herbatę, dziwi się, są przerażeni, bo przecież może się coś zdarzyć. Mam swoje srebra, obrazy, także dywany, z którymi się nie rozstaję od lat’. I swoją muzykę, której teraz słucha z playlist streamingowych, kiedyś – pamiętam krótką wizytę w jego domu w Lipkowie – z płyt. Nie pamiętam, co wtedy przygrywało naszej rozmowie (jakaś opera), ale doskonale wiem, że ulubioną śpiewaczką Jana Stanisława Witkiewicza jest Edita Gruberova. I podobno pracuje nad książką poświęconą słowackiej primadonnie. Co ciekawe, w tekstach zebranych w tym tomie Gruberova wymieniona jest zaledwie dwukrotnie, w rolach mocno trzecioplanowych.
Ostatni dziś rzut oka na książkę ‘Muzyka i taniec’ to fragment zatytułowany ‘Najlepiej z rodziną’, traktujący o blisko spokrewnionych artystach występujących razem. Ja prezentowałem Państwu w radiowych Variacjach utwory z albumu Roberta Alagni zaśpiewane z żoną Aleksandrą Kurzak i córką Maleną, Witkiewicz zauważa (styczeń 1997) Menuhinów (legendarny ojciec Yehudi i zdolny syn Jeremy), Montserrat Caballe i jej córkę Monsterrat Marti czy choćby Dimitriia i Vladimira Ashkenazych (syn i ojciec). ‘Trudno jest dziś zrobić karierę nawet utalentowanym śpiewakom, muzykom czy też dyrygentom – pisze Witkiewicz. – Oczywiście pomaga w tym zajęcie znaczącego miejsca na konkursie, ale by zostać gwiazdą, a tym samym otrzymać wieloletnią umowę z renomowaną firmą płytową lub mieć wstęp do najbardziej prestiżowych sal koncertowych czy teatrów operowych, konieczne jest wiele sprzyjających temu okoliczności. Na przykład uznany dyrygent może pomóc w karierze śpiewaka lub muzyka solisty. Jeśli jednak ma się szczęście mieć sławnych rodziców, to już w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie jeśli… – no właśnie – ma się talent’. Talent do wszystkiego w życiu się przydaje, do pisania również. Wtedy i po kilkunastu, kilkudziesięciu, a nawet kilku setkach i tysiącach lat tekst żyje. Jak te z ‘Muzyki i tańca’ Jana Stanisława Witkiewicza. Wypada tylko żałować, że ich autor tak aktywnie jak kiedyś już swych pasji nie uprawia w podobnej, temperamentnej, literacko-komentatorskiej, formie.
GCH
........
Jan Stanisław Witkiewicz MUZYKA I TANIEC, Oficyna Wydawnicza ATUT, Wrocław, 2021