Tuesday, November 19, 2019
TRAVIATA (Opera Wrocławska)
Jest takie stare powiedzenie, że artystę poznaje się nie po debiucie, lecz dziele nr 2. Grażyna Szapołowska dała radę z debiutem ('Halka' Moniuszki), z 'Traviatą' jest gorzej. Choć, jak podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej, należałoby poprosić o trzeci utwór, żeby wydać wyrok. Czy będzie z niej operowa reżyserka, czy nie będzie.
W pierwszej części nie przeszkadzała ani nie pomagała. Oprócz wprowadzenia postaci dziewczynki, symbolu niewinności, czystości, jaka w głównej bohaterce-kurtyzanie pozostała, nie zrobiła właściwie nic. Sceny z pierwszego i połowy drugiego aktu rozłamała na dwie chwile zbiorowe i resztę intymnych. Ale co to za intymność? Jesteśmy niby we współczesnym świecie (choć nie wiemy gdzie), a między Alfredem i Violettą nie ma nawet fizycznego kontaktu, są spojrzenia i śpiewanie o miłości, której nie widać i nie czuć. Senior Germont, cóż, jak na seniora przystało, stoi jak słup i śpiewa. Czy miałby ochotę na ostatni wybryk z urodziwą kobietą? Chyba tak, daje nam o tym znać szarfa, jaką Violetta opasuje zarówno oczy syna, jak i ojca, niby flirtując. Pani Grażyno, gdyby Pani w tych wspaniałych filmach posługiwała się znakami tylko, czy te role miałyby siłę rażenia?
Na mało pomysłowym, również symbolicznym, multimedialnym tle rozgrywa się cokolwiek pensjonarska gra towarzyska. Gdyby nie Edyta Piasecka i jej znakomity śpiew, wolumen głosu, który doskonale wybijał się ponad czasem nazbyt szaloną w tempach i watach orkiestrę, można by przysnąć. Zwłaszcza że do najlepszych swych występów nie zaliczą wieczoru premierowego ani nieco drewniany Adam Kruszewski, ani Andrzej Lampert, mający po prostu gorszy dzień.
Po antrakcie było lepiej. Viola i Violetta przespacerowały się przed widzami, skracając dystans, patrząc na nas z wyrzutem, oskarżeniem, pytaniem: za co ta krzywda? Ale scenę balu warto by zaplanować z większym rozmachem i polotem. Tak jak lubię balet wrocławskiej opery w spektaklach tanecznych, tak nijaki bywa w choreografiach tytułów operowych (tutaj marnie się spisał Karol Urbański). Znów całość ciągnęła Edyta Piasecka, górująca wokalnymi możliwościami nad innymi solistami. Dopiero w końcówce Alfred zbliżył się do kochanki, bardzo zresztą subtelnie. Rozumiem, że 'Traviata' to samograj, przebój, że Verdi zawsze się obroni, ale jeśli zakładamy tak przezroczystą reżyserię, to wystarczy lekko podrasowana wersja koncertowa. Dlaczego Violetta nosi przez cały spektakl jedną kreację i te same buty? Baron taki skąpy czy reżyserka ze scenografką? A ciemnoniebieska koszula Alfreda, idealnie się komponująca z równie ciemnoniebieską kanapą, coś znaczy?
Uboga więc inscenizacyjnie 'Traviata' trafia się wrocławskim widzom, a mimo to premierowa widownia wstała do oklasków. Jest natomiast w tej 'Traviacie' reżyserskie światełko w tunelu i dla mnie. To postać Anniny, służącej, przyjaciółki Violetty, kaleki, za którą czai się jakaś tajemnica. Jaka? Możemy się domyślać. Takich domysłów zabrakło w przypadku reszty bohaterów, także protagonistki nr 1. To ta okuta i kulejąca Annina (Dorota Dutkowska) wydaje się tytułową upadłą, pobłądzoną, pokutującą, a nie - mimo nie takich znów usilnych starań Edyty Piaseckiej - jednowymiarowa w sumie Violetta Valery.
[0-6] > 3
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………
Giuseppe Verdi, Francesco Maria Piave TRAVIATA, reż. Grażyna Szapołowska, dyrygent Adam Banaszak, 17.11.2019, Opera Wrocławska, parter, rząd IV, miejsce 20
PS
I proszę wybaczyć jeszcze jedno pytanie: dlaczego Violettę, w żadnej obsadzie, nie śpiewa najlepsza aktualnie solistka Opery Wrocławskiej Hanna Sosnowska? Dlaczego po otrzymaniu Wrocławskiej Nagrody Muzycznej jej aktywność w Operze spadła? 'Traviata' to partia dla niej, na co my czekamy? Nie wiem, kto mi odpowie - dyrektora Nałęcz-Niesiołowskiego już nie ma we Wrocławiu, speca od castingu chyba też nie. Ale za takie marnotrawstwo ktoś odpowiedzieć powinien.