Tuesday, February 25, 2014
BRAMY RAJU (Wrocławski Teatr Współczesny)
Paweł Passini, reżyser BRAM RAJU, zwierza się w programie do przedstawienia: "Rzecz jest o tym, że każde pokolenie potrzebuje swojej krucjaty i swojego celu, który – nawet bardzo odległy – nadaje sens wszystkiemu, co się robi w życiu". Czyli – jak rozumiem – chodziło mu o wybrzmienie powtarzalności ludzkiego dążenia do szczęścia. To wybrzmiewa. Dodaje też kilka słów o refleksji na temat wiary i Boga. Tymczasem w jego spektaklu najmocniej (bo najbardziej wprost) na pierwszy plan wysuwają się międzyludzkie relacje miłosne.
Maud kocha Jakuba, Robert kocha Maud, Blanka śpi z Aleksym, choć oboje kochają Jakuba, Jakub niestety ich też nie. Na zorientowaniu się w tym trawimy sporą porcję z dziewięćdziesięciu teatralnych minut (chyba że w szkole czytaliśmy mini powieść Andrzejewskiego). Dziecięca krucjata, która wyruszyła w XIII wieku do Jerozolimy, aby już samą niewinnością jej uczestników wyzwolić Grób Pański z rąk pogan, istnieje w tle, relacjonowana ustami kreowanego na księdza-błazna Goliarda (intrygujący Krzysztof Boczkowski mówi tekstem francuskiego symbolisty Marcela Schwoba). Nie bardzo jednak nami te opisy wstrząsają. Dla dzisiejszego widza nie jest również zdziwieniem krucjatowy erotyzm ani homoseksualizm, pewnie jakoś tam kiedyś naruszający społeczno-kulturowe tabu. Teraz nie ma szans na swoje echo również inny ważny aspekt opublikowanej w 1960 roku książki, a więc rozrachunek z komunizmem jako ideą pociągającą ludzi utopijnie i topiącą ich idealizm brutalną realnością. Reżyser wrocławskich BRAM RAJU zdaje się mieć tego świadomość. Zależało mu – co podkreślał w wywiadach – na wypowiedzi świeżej, współczesnej, lecz o uniwersalnym przesłaniu.
Passini podzielił postaci na dwie. Młodych ubrał w bezczasową biel, starszych w stroje dzisiejsze, konsekwentnie dążąc do dialogu między duetami. W drugiej części przedstawienia, gdy ten dialog zyskuje na dynamice, robi się interesująco, dość czytelnie zostaje cel reżysera wyłożony, ale porwać – mimo scenicznego krzyku i walenia w metalową ścianę – się nie dajemy. Publiczność (niepremierowa) zgotuje artystom długie owacje, doceniając zespołowe wysiłki zdyscyplinowanych aktorów (doskonały Boguław Kierc w roli mnicha, bardzo ciekawy Piotr Bondyra – Aleksy), precyzję złożenia poszczególnych elementów w symultanicznie rozgrywaną całość i rozejdzie się do domów bez bagażu. Zabrakło bowiem w spektaklu Passiniego atrakcyjności, co może stać się także przeszkodą w dotarciu do widzów młodych. Siła tkwiąca w BRAMACH RAJU niknie gdzieś w zakamarkach, kątach, niuansach, w czystości teatralnych środków, postawieniu na słowo. Twarze z multimedialnych projekcji jedynie towarzyszą, podobnie muzyka. Hrabia Ludwik (czyli Włodzimierz Dyła) wygląda na plakacie jak rockman po przejściach, ani nuty takiego klimatu nie znajdziemy na scenie. Jest za grzecznie i dlatego tylko nieźle.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Jerzy Andrzejewski BRAMY RAJU, reż. P. Passini, Duża Scena Wrocławskiego Teatru Współczesnego, 23.02.2014, rząd 5, miejsce 1