Najnowszy spektakl Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki powstawał w bólach szczególnych, dwukrotnie odkładano jego premierę. Doszło nawet do oświadczenia, jakie wydali dyrektorzy Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, cokolwiek się od opóźnienia odcinając. Nie pierwszy to, oczywiście, przypadek zmiany terminu premiery w teatrze, ale tym razem trafiło, po pierwsze, na duet z tzw. topu, po drugie, na czas niefortunny wyjątkowo. Trwa przecież dyskusja o nowym modelu organizacyjnym nie tylko dolnośląskich scen, toczą się spory o finansowe aspekty działalności instytucji kultury podległych samorządom. Strzępka z Demirskim mówią w tej debacie mocnym głosem, więc fakt niewykonania planu trzeba uznać za bramkę samobójczą. Z powodu spóźnienia w Wałbrzychu nie uda się również pokazać na zakończenie sezonu premiery we wrocławskim Teatrze Polskim.
Echa okołoteatralnych zawirowań ostatnich miesięcy słychać w
spektaklu „O dobru” już od autoironicznego początku, kiedy aktorka wychodzi do
widzów, żeby wyjaśnić, w jakim stresie i chaosie próbowali (lub nie próbowali).
Kilkuminutowa pierwsza część jest ewidentną kpiną, inteligentnym przyznaniem
się do winy, a przy okazji atakiem na teatr opowieści, manifestowany przez
Jacka Głomba, ale też chyba na teatr, powiedzmy, doktorancki, unaukowiony,
teatr-dyskurs. Zadośćuczynieniem za artystyczne spóźnialstwo ma być część
druga, rozegrana gdzieś pomiędzy warsztatem-próbą a skonstruowanym i napisanym
dramatem. Sceniczne postaci noszą imiona bądź ksywy wałbrzyskich aktorów, choć
oni wcielają się w podopiecznych Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Rzecz
dzieje się podczas niby-terapii, w jednej scenerii, bez przerwy, czas akcji:
rok 2016 z retrospektywami.
Wiadomo, że coś tąpnęło, wydarzył się systemowy przewrót na
kształt Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Bohaterami-uczestnikami zajęć są osoby
podające się m.in. za Carla Bernsteina i Boba Woodwarda (dziennikarzy od afery
Watergate) czy Amy Winehouse. Wracamy choćby do belgradzkiego koncertu zmarłej
w ubiegłym roku wokalistki, kiedy słaniała się po scenie, nie mogąc zaśpiewać i
nikt nie krzyknął: Amy, nie musisz, odpocznij, zmień swoje życie. W tamtym
momencie świat powinien był uratować jedną dziewczynkę – sugerują artyści,
odwracając słynne zdanie Dostojewskiego. Czy rzeczywiście? Wybór Amy Winehouse,
utalentowanej śpiewaczki-ćpunki-pijaczki, na symbol tego, co zły korporacyjny
system robi z człowiekiem w naszych czasach to pomysł karkołomny. Bo może
jednak w tej dziewczynie tkwiło poetyckie przekleństwo, zależne-niezależne od
epokowych wichrów? Jima Morrisona (jego „The End” pojawia się w ścieżce
spektaklu), Janis Joplin, Rafała Wojaczka też zabiło Sony Music Entertainment? Wątek
dziennikarski wydaje się trochę bardziej prawdopodobny, bo tutaj idzie o ideały
i realność, o to, że chciałoby się rozprawić z nieuczciwą władzą, a nie
doprowadzać do zamknięcia włoskiej restauracji lub, w najgorszym ze
scenariuszy, pisać pod dyktando ubrudzonego układami właściciela grupy
medialnej.
Mafijności tego, co na górze, przeciwstawiają autorzy
przedstawienia oddolne zagubienie, w którym tkwi pewien potencjał siły,
szlachetności,
tkliwości, czynów dobrych, uczynków pozbawionych hipokryzji. Aktorzy
(bez wyjątku znakomici*) przytulają się do nas na chwilę tuż
przed startem właściwej części spektaklu, inicjując poczucie wspólnoty.
Potem
jedna z aktorek, Mirosława Żak, prosi kogoś z widowni o zrobienie
jajecznicy,
na finał dostajemy kartki z fragmentem piosenki, by zaśpiewać razem przy
ognisku nowego początku. Fajne to są gesty, bezpretensjonalnie i
nieinwazyjnie
skracające dystans między sceną a widownią (mam nadzieję, że na
premierze
twórcy dołączyli do wykonawców i publiczności). Niestety, poprzedzone
apelem
zbyt wprost, okraszone zbyt uproszczoną wizją świata. Trawi nas
cywilizacyjny
rak, jeśli się nie zbierzemy, nie będziemy patrzeć władzy na ręce, lecz
będziemy zgadzać się na drobne i duże kompromisy, czeka nas czyściec w
psychiatrycznej klinice, wieczna odsiadka na marginesie z porcją
naszpikowanej
chemią żywności bez smaku żywności. Może i racja, ale może nie jest tak
źle?
Przedwczoraj kupiłem sobie pomidory o smaku pomidorów, oprócz
hipermarketów
istnieją zielone rynki, ludzie potrafią się spotkać i pogadać,
pośpiewać,
pooddychać nie tylko w samotności. Pewnie, że demokracja to nie ideał, a
kryzys
staje się faktem, lecz nie każda zamykana szkoła da się uratować, a Unia
Europejska pomogła w remoncie wałbrzyskiego teatru. Na przykład.
Spektakle Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego zawsze były i
pewnie będą ideologiczne, prowokujące (również do pisania). Lubię na nich być,
mimo iż często męczą. Niezwykle czujący rytm tekstu Demirski mógłby trochę
więcej skreślać, dbająca o energię całości Strzępka wprowadzać liczniejsze
elementy inscenizacyjne. Scena, w której widzimy fotograficzną biografię aktora
Andrzeja Kłaka, autentycznie wzrusza, skłaniając do popatrzenia na siebie samego.
Na ten czysty, ufny, entuzjastyczny, niezmącony uśmiech chłopca z pierwszej b,
na niedoświadczony wzrok. Kim byliśmy, kim jesteśmy, jak będzie? Co robimy,
żeby sprawy szły w dobrym kierunku? Trzeba sobie odpowiedzieć na podstawowe pytania,
oglądając to doskonale zagrane niedoskonałe przedstawienie o nieidealnych nas.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.......................................................
Paweł Demirski O DOBRU, reż. Monika Strzępka, Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu, 29.04.2012