Odradzałem Państwu kiedyś lekturę tzw. literackiego mash-upu pt. „Duma i uprzedzenie i zombie”, czyli tworu powstałego na podstawie, a raczej nawozie popularnej powieści Jane Austen. Prorokowałem wtedy żartem, że kolejne będą inne dzieła światowego kanonu, nie przewidziałem, że za rasowanie własnej klasyki wezmą się Polacy. A przecież mogłem się tego spodziewać, znając upodobanie rodaków do wszelkich kulturowych zrzynek. Na ślad książki „Przedwiośnie żywych trupów” trafiłem czytając znakomitą w swoim gatunku kryminalnej fantastyki powieść Eugeniusza Dębskiego pod nieco niecenzuralnym tytułem „Moherfucker” (recenzja niebawem). Wśród tytułów-nowości widniało sobie właśnie „Przedwiośnie” podpisane przez autora głównego, a więc Stefana Żeromskiego, oraz autora drugiego, podautora, Kamila Śmiałkowskiego. Dziennikarza mającego na wydawniczym koncie leksykony o Jamesie Bondzie i wampirach. Całkiem zresztą niezłe. Jego „Przedwiośnie żywych trupów” jest, niestety, tragiczne.
Nad pomysłem żerowania na cudzym pastwić się nie będę. Dla kasy różni ludzie robią różne brzydkie rzeczy – ich grzech, ich pokuta. Przyjrzyjmy się samej robocie. Śmiałkowski mówił w jednym z wywiadów, iż unowocześnienie utworu Żeromskiego polegało na zmianach, w sumie, niewielkich, przyznawał się do zaledwie dziesięcioprocentowej ingerencji w tekst-oryginał. To, w sumie, prawda. Porównajmy fragment, gdy Cezary pracuje na porewolucyjnym cmentarzysku, jeszcze w Baku:
Żeromski-Żeromski: Przywykł do tego zajęcia, przyzwyczaił się nawet do wstrętnej woni rozłożonych trupów. Nastawiał nozdrza pod wiatr lecący z wolnych górskich pustyń i obojętnie spełniał swe obowiązki, myśląc o rzeczach i sprawach weselszych od widoku, który wciąż miał przed oczyma. Weselszą była przede wszystkim myśl o jadle, którego skąpo, lecz w porcjach niezawodnych i stałych oraz w wiadomych terminach udzielali zwycięzcy. Ostatnimi czasy, wśród głodówek oblężenia i „na wojnie”, Cezary Baryka bardzo wyszczuplał i stracił na sile. Zdarzały mu się minuty zamroczeń i „podpierania się nosem”, toteż teraz jadł przyznaną mu i przeznaczoną dlań mamałygę z nieopisaną rozkoszą.
Żeromski-Śmiałkowski: Przywykł do tego zajęcia, przyzwyczaił się nawet do wstrętnej woni rozłożonych trupów. Nastawiał nozdrza pod wiatr lecący z wolnych górskich pustyń i obojętnie spełniał swe obowiązki, myśląc o rzeczach i sprawach weselszych od widoku, który wciąż miał przed oczyma. Weselszą była przede wszystkim myśl o jadle, które czasem udało mu się w ramach pracy zorganizować. Nocami po cichu wracał do niektórych celowo płyciej zakopanych ciał i posilał się mózgami.
Subtelna różnica, przyznać trzeba. Co poza tym? Czarek gryzie rękę matki, gdy ta już leży w grobie, kocha ojca, jednocześnie pożądając jego mózgu, a na warszawskiej medycynie z zapałem kraje truposze (tak jak u Żeromskiego), z tym, że pan Szymon Gajowiec ujawnia się w nowej wersji jako „jeden z najwybitniejszych w Polsce nekromantów” i utrzymuje podopiecznego w stanie out-of-zombie za pomocą tabletek. Kiedy ich zabraknie podczas Barykowego pobytu w Nawłoci, Czaruś będzie sobie musiał radzić, smakując klerykalny sok z głowy księdza Anastazego i płyn mózgowy otrutej Karusi. A panna Wanda rozłoży w pewnej chwili skrzydła, unosząc się w niebo i tyle o niej słyszano, tyle ją widziano. I tak dalej. Daleko idących zmian językowych nie znajdziemy. Redukcje są kosmetyczne. Zresztą w kwestii języka Śmiałkowski miał łatwe zadanie, wszak już u autora głównego, wbrew obiegowym opiniom o trudnym stylu, pojawiają się wyrażenia typu: „wygląda cwanie” czy też „miała szesnaście lat, a jednak nie mogła przeleźć z piątej do szóstej klasy szkoły państwowej”.
Przeleźć przez takie „Przedwiośnie”, „Przedwiośnie żywych trupów”, to zajęcie kompletnie bezsensowne. Bo ani błyskotliwej zabawy pastiszowej, ani poważnej lektury nie zaznamy. Przeróbka Śmiałkowskiego jest zbyt grzecznie ubabrana w straszny wątek, by umrzeć ze śmiechu, a jeśli interesuje nas przeczytanie powieści-legendy, po wstrętnie woniejący brudnym zyskiem klon sięgać nie będziemy. Jeszcze przed wydaniem tej nietrafionej publikacji Kamil Śmiałkowski zapowiedział w wywiadzie dla Stopklatki: „Jak tylko to wyjdzie, uważam, że powinniśmy iść dalej i wydać antologię nowel pozytywistycznych. Jaki potencjał tkwi chociażby w ‘Antku’?!”. Wprawdzie nie wyszło, ale do spokojnej głowy w sprawie przyszłego ataku literackich wampirów na naszych pisarzów jakoś mi daleko.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
Stefan Żeromski, Kamil Śmiałkowski PRZEDWIOŚNIE ŻYWYCH TRUPÓW, Runa, 2010