Kiedy pisałem tu o "Rewersie", nie widziałem jeszcze "Domu złego", a to właśnie te dwa filmy, wraz z "Wojną polsko-ruską", określiły poziom ostatniego festiwalu w Gdyni i aktualnego polskiego kina. Na jednym biegunie miałem więc wtedy udany, bo mówiący także o nas dzisiaj, "Rewers", na drugim chaotyczną "Wojnę polsko-ruską", sztukę dla sztuki, film potrzebny właściwie tylko Borysowi Szycowi, by za wspaniałe aktorstwo dostać zasłużone nagrody. A "Dom zły"?
Tu jestem w kropce. Smarzowski próbował, jak przypuszczam, kolejnej metafory. W "Weselu" chodziło o polski charakter, w "Domu złym" o pokazanie, jakim to złym mieszkaniem był PRL i jakie złe dziedzictwo zostawił. Po okresie sentymentalnych powrotów gloryfikujących epokę pralki Frani i telewizora Ametyst przyszedł czas na przypomnienie o drugiej stronie monety. Jeżeli jednak "Rewers" albo np. "Rysa" robiły to w sposób interesujący i emocjonalnie, i intelektualnie, nowa produkcja Smarzowskiego zajmuje się już tylko emocjami. Dostarcza mocnych wrażeń jak mroczny thriller, nie podejmując żadnej rozmowy. Smarzowski jako filmowiec zapatrzył się na "Pitbula" i nie byłoby w tym nic do krytykowania, gdyby o konkretną opowieść szło i bardzo określony gatunek, nie o Historię.
Jest rok 2009, nie 1982. Zdaje się, że mamy cały ocean teraźniejszych spraw i problemów. PRL był taki i taki, zły i dobry, brzydki, zimowy i piękny, słoneczny, załatwmy to i dajmy, przynajmniej na jakiś czas, spokój. IPN już tak nie szaleje, a ludzie znużeni zawsze uwikłanymi w coś politykami głosują na tych, co zapewniają jakąś mentalną stabilność. To, czy Tusk będzie kandydował, czy nie, kogoś oczywiście ciągle obchodzi, lecz powiększa się liczba zobojętniałych na wojny na górze, bo muszą sobie radzić sami. I nie udaje mi się wyciągnąć z filmu Smarzowskiego oskarżycielskiej lekcji o wszechtrzymającym się układzie, tkwiącym w rozpuszczonej w wódce krwi, która płynie w tkniętych skazą narodowych żyłach. Jak chce część komentatorów. Przecież teraz pijemy więcej piwa i wina. Patrzę na "Dom zły", nie mając przeświadczenia, że to rzeczywistość, lecz świetnie skrojony kryminał, korzystający z kontekstu pewnej czasoprzestrzeni. Ale to nie jest moje kino. Nie widzę w nim wielkości. Oglądam tak samo uważnie jak rodzime komedie romantyczne i seriale telewizyjne. Nieważne, czy z Szycem, Jakubikiem, czy z Dorocińskim lub Kingą Preis. Czasem trafiam i zostaję z ciekawości, a potem zapominam. Doceniając zwłaszcza aktorską robotę, nie czytając głębszego przesłania i przypowieściowych intencji.
I nieustannie się dziwię, jaką to znaczącą zmianę artystyczną zauważono podczas tamtego festiwalu w polskim kinie 2009. Zdaje się, że zagranica też jej nie dojrzała.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
......................
DOM ZŁY, reż. W. Smarzowski, 2009