Monday, April 16, 2018

BRACIA KARAMAZOW (Teatr Polski we Wrocławiu)

Ten inscenizacyjnie skromny spektakl, ze śladową scenografią miał się może oprzeć na aktorstwie. Dostojewski daje wykonawcom olbrzymie szanse na zawodowe wyżycie się. Tkwi w tej szansie jednak ogromne niebezpieczeństwo przeszarżowania, przepopisywania. I to robi w swoich rolach tutaj wielu. To dlatego ci „Bracia (i siostry) Karamazow” nie skłaniają do myślenia. Oni przede wszystkim zagłuszają myśli. Takiej aktorskiej pompy nie widuje się dziś na istotnych scenach teatralnych, bo to teatr anachroniczny.

Nawet jeśli przyjmiemy założenie, że Fiodor, owa głowa rodu, musi być nieznośny, to nieznośność Dariusza Bereskiego bliższa jest śmieszności niż straszności. Poruszyć nie potrafi żaden z odtwórców głównych ról, bo wrzaskiem, zbyt wyrazistymi akcentami pokrywają swoje postaci jak pozłotą. Nic dziwnego, że z początku zaciekawia wyciszony Alosza Błażeja Michalskiego, z początku. Zaraz się okazuje, iż aktor nie ma innego pomysłu na wcale niepapierową rolę. Próbuje namiętności w scenie z Lizą, nie wychodzi. W gigantycznie okrojonym monologu inkwizytorskim Iwan (Marcin Piejaś) przejawia pewne nadzieje na zmianę krzykliwej natury, szybko powracając w koleiny. Na jednym, podniesionym, tonie usiłuje przekonywać do siebie Dymitr Dawida Olszowego. Bez sukcesu. Nie lepiej z paniami (Katarzyna Iwanowna-Justyna Jeleń, Grusza-Beata Śliwińska). U Dostojewskiego akurat kobiety miewają co grać, tylko trzeba by poprawność przyprawić realnym temperamentem. Jedyna Liza chwilami daje radę (Alicja Baran), ale bez skrzypiec. Po co piszczy Monika Bolly jako Pani Chochłakow? Kontrapunktem miała zapewne być Iwona Stankiewicz (Anioł/Śmierć/Szatan/Autor), komentująca wszystko chłodnym lektorskim głosem a la Krystyna Czubówna. Miała być. Jest bowiem w mówieniu jedynie syntetyczna, belferska, nie fatalistyczna. Jeśli nie liczyć piosenki śpiewanej przy akompaniamencie gitary, całkiem udaną rolą zaznaczył się w tym staroświeckim teatrze Sebastian Ryś – jak na Smierdiakowa przystało ktoś nieobliczalny, niepokojący, gdy umawia się z Iwanem na zbrodnię (ale tego, że Smierdiakow to nieślubny syn Fiodora, raczej nie sposób z głośnotoku wydobyć).

Tylko czy ja się słusznie zabieram za krytykowanie aktorów, może tak chciał reżyser? Zapewne pełen dobrych intencji, którymi – jak wiadomo – teatralne piekło wybrukowane. Po pierwsze, zechciał Stanisław Melski zmieścić gęstość spraw ‘Braci Karamazow’ w ponad trzygodzinnej pigule (nie jest to możliwe bez radykalnego wyboru), po drugie – nie zaproponował inscenizacyjnego pomysłu przetwarzającego literaturę w język widowiska. Do trzydziestu minut przedstawienie jakoś idzie, na słuchowisko w starym stylu wystarcza, ale z tym, co proponuje potem, ten grzeszący nadekspresją audiobook nie zaciekawiłby nawet nocnego kierowcy. Pierwsza część brzmi jak na siłę poszerzana telenowela, w drugiej zwycięża moralizowanie zamiast moralitetu. Przez skrótowość narracji nie rozumiemy, czemu niewinny Dymitr zostaje uznany za winnego, mnie dodatkowo intryguje, jak oficer wojska romansujący przed chwilą z Gruszą tak szybko zdobył szlify adwokackie (Michał Chorosiński niepotrzebnie w dwóch wcieleniach). Ale, uwaga, publiczność nagrodziła wykonawców gromkimi i długimi oklaskami, część osób klaskała na stojąco. OK, jeśli ktoś lubi po prostu głośno i wyraźnie, symbolicznie a łopatologicznie (peleryny narratorki, siermiężnie podgłaśniana muzyka w puentach), to jest spektakl dla Was. Przed jedną sceną ostrzec muszę. Niedługo przed antraktem Dymitr dostaje od Anioła-Szatana-Autora jakieś niby lejce i bat, udaje, że konno wyrusza do Gruszy, z którą za moment zapląsa, parodiując rosyjskie tańce tradycyjne. Jeśli wybierzecie się na wrocławskich ‘Braci Karamazow’, lepiej zakryć wtedy twarz.

Nie ma szczęścia Dostojewski do Polskiego. Nie udały się swojego czasu ‘Biesy’ Krzysztofowi Garbaczewskiemu, męczą ‘Bracia Karamazow’. Tak bywa. Zastanawiam się tylko, czy w dzisiejszej sytuacji teatru istnieje w ogóle szansa na udaną dużą inscenizację. Niechby i była klasyczna, sam tęsknię do rzeczy z rozmachem, oddechem, jakim czarowały tu jeszcze 2 lata temu ‘Dziady’ w reżyserii Michała Zadary czy trochę wcześniej spektakle Jana Klaty ze ‘Sprawą Dantona’ na czele. Do takich szczytów potrzeba znakomitych aktorów, z warsztatem, ale i otwartych na nowe, no i oczywiście charyzmatycznego lidera, który w te teatralne himalaje (nie)bezpiecznie poprowadzi. Czy okaże się nim Jan Szurmiej przygotowujący na 8 czerwca ‘Xięgi Schulza’? Bardzo byśmy wszyscy chcieli. Martwi mnie jednak liczba aktorów gościnnych w obsadach i ‘Braci’, i ‘Xiąg’. Tak zbudować tzw. chemię sceniczną jest ogromnie trudno, nie wiem też, jak radzi sobie z takim systemem pracy (i płacy) księgowość Polskiego – gościnni kosztują. Myślę, że aktualnie dużo więcej dałoby się osiągnąć, tworząc kameralne przedstawienia na kilkoro aktorów zamiast porywać się na widowiska ponad artystyczny stan.

(0-6): **
gch
-----
Fiodor Dostojewski BRACIA KARAMAZOW, adaptacja i reż. St. Melski, Teatr Polski we Wrocławiu, Scena Grzegorzewskiego, 15 kwietnia 2018, rząd IV, miejsce 23