Sunday, March 4, 2018
ROMEO I JULIA (Balet Opery Wrocławskiej)
W jednym z dwóch antraktów tego długiego przedstawienia usłyszałem takie oto zdanie: wreszcie mamy balet. Sugerujące, że przed zmianą dyrekcji i kierownictwa w Operze Wrocławskiej balet był słaby, pląsał tylko do muzyki z CD. Bardzo to niesprawiedliwy sąd. Obserwuję wrocławskich tancerzy mniej więcej od ‘Don Kichota’ w reżyserii Beate Vollack i głośno przypominam: poziom baletowy w naszej operze już od dekady był wysoki, mieliśmy znakomitych solistów i udane spektakle, także klasyczne (pamiętacie ‘Córkę źle strzeżoną’ Giorgia Madii, byłego tancerza Bejarta, choreografa m.in. Staatsballet Berlin?). I tylko szkoda, że tak rzadko balet pełnospektaklowo grywał, w dodatku do muzyki prezentowanej z płyty.
W nowym rozdaniu te proporcje zdecydowanie się na korzyść tańca w operze poprawiły. Dyrektor Marcin Nałęcz-Niesiołowski czuje do baletu miętę, sam dyryguje orkiestrą, która wreszcie gra na żywo, w bardzo atrakcyjnie dla widzów otwartym orkiestronie. Nowa kierowniczka baletu Magdalena Ciechowicz i choreograf-rezydent Jacek Tyski postawili na nowe tytuły, a także – częściowo - nowe twarze (ciała). I mają już na koncie duży sukces, czyli Mozartowskie ‘Requiem’ (nominacja do Emocji – nagród Radia Wrocław Kultura). Teraz przymierzyli się do baletu przez najwyższe B, neoklasycznego, pełnowymiarowego, słynnego, do Prokofiewowej wersji historii ‘Romea i Julii’, w rolach tytułowych obsadzając Roberta Kędzińskiego (transfer z Krakowa) i Japonkę Rinę Nishiuchi (2 lata temu ukończyła akademię w Monachium). I jak?
We mnie uczucia są mieszane. Szanuję ambicje realizatorów, doceniam baletowe cytaty, myślę też, że publiczność będzie miała z oglądania tego spektaklu sporo przyjemności, chwilami i wzruszeń. Ale ta inscenizacja Jacka Tyskiego jest szansą niewykorzystaną, ujęciem powierzchownym, i interpretacyjnie, i choreograficznie. Niewiele tu prawdziwie pomysłowych układów, wiele dłużyzn. Bronią się sceny zespołowe (zwłaszcza w wykonaniu tancerek), bardzo dobrze wypadają pojedynki (kto wie, czy nie lepiej niż po sąsiedzku w ‘Trzech muszkieterach’ Capitolu), ale to, co udaje się wygrać corps de ballet, równoważy niestety pustka rozwiązań kameralnych. W scenach kochanków nie ma ognia, zauroczenie dwojga z Werony nie wychodzi poza romans sentymentalno-pensjonarski, choreografii brakuje gęstości, akcji. Nie rozumiem, czemu z takim uporem trzymał się reżyser point również w scenie łóżkowej. Nie lepiej byłoby zdjąć im te buty, żeby choć zaznaczyć erotyzm sytuacji innym rodzajem tańca? Byłoby może niekonsekwentnie w formie, lecz spójnie w treści, tancerze mniej by się rzucali poduszkami, tańcząc miłość. No i – na Williama – czy to, że młodym małżonkom dobrze ze sobą, trzeba podkreślać multimedialnym błękitnym niebem rzuconym na scenografię?
Postać numer jeden tego dramatu, czyli Julia, dziewczyna tak imponująco przeistaczająca się u Szekspira w kobietę, u Tyskiego jest zaledwie zalążkiem pełnokrwistego charakteru, nie wydobywa się na niepodległość, stworzona z uśmiechu i łez. Jakkolwiek Rina Nishiuchi świetnie tańczy i czaruje wdziękiem, to reżyserskie ograniczenia nie służą ani jej postaci, ani całości przedstawienia. Ono mogłoby porywać, tak jak porusza scena walki Tybalta z Merkucjem i natychmiastowej zemsty Romea za śmierć przyjaciela. Nawet szarżowanie z umieraniem Merkucja da się zaakceptować, bo mamy emocje, bo Łukasz Ożga nie po raz pierwszy (był solistą i za poprzedniej dyrekcji) pokazuje swą artystyczną dojrzałość i aktorsko-taneczny temperament. Gwiazdą wieczoru jest dla mnie jednak Natsuki Katayama, też nie nowa w zespole operowego baletu, tancerka o wyrazistej osobowości, perfekcyjna w ruchach. Jako Pani Kapulet zostaje w pamięci dlatego, że potrafiła wykroić dla siebie tyle z dramatycznego tortu, ile się dało. Wprawdzie opłakuje Tybalta trochę za długo, lecz z drugiej strony ta rozpacz może przekonać. Może łączyła ją z krewnym więź innego rodzaju? Niecierpliwie czekam na następną rolę pani Katayamy.
Na koniec trzeba wspomnieć o muzyce. Partytura Prokofiewa to materiał koncertowy, wypełniony nastrojami, całą ich gamą. Nagrywali to dzieło na swoje płyty i Nowojorczycy, i Londyńczycy, pod kierownictwem największych. Previna, Gergiewa, Mitropoulosa. Brzmienie wrocławskiej orkiestry mogło się podobać, muzycy prowadzeni przez Nałęcz-Niesiołowskiego byli dla tancerzy partnerem, czasem dominującym. Czasem zatem zamykałem oczy, słuchając tylko ich, bo na scenie za często rozgrywała się zbyt prosta baletowa pantomima.
(0-6) > =4.
gch
.....................................
S.Prokofiew ROMEO I JULIA, choreografia i reż. J.Tyski, kier. muz. M.Nałęcz-Niesiołowski, premiera w Operze Wrocławskiej 2 marca 2018, balkon 1, rząd I, miejsce 16