Sunday, June 22, 2014
Katarzyna Bonda POCHŁANIACZ
Po trzech powieściach z Hubertem Meyerem Katarzyna Bonda zaczyna serię o czterech żywiołach Saszy Załuskiej, też profilerki (albo – jak kto woli – psycholożki policyjnej) i zostaje mianowana „królową polskiego kryminału” przez samego Zygmunta Miłoszewskiego. Słusznie?
Słusznie. Konkurencja do tytułu jest wprawdzie liczna, lecz żadna z pozostałych świetnych autorek nie daje czytelnikowi tyle, co Bonda. W POCHŁANIACZU talent i warsztat wręcz imponują, trzymając czytelnika w zainteresowaniu i napięciu od początku do końca. Przez firmowe Bondowskie 670 stron!
Sasza wraca do Polski po siedmiu latach stażu na Uniwersytecie w Huddersfield, gdzie istnieje mały Instytut Psychologii Śledczej, a ona robi tam doktorat. Choć sławni profesorowie Canter i Abrams chcą, żeby została, Załuska – to jej cecha charakterystyczna – stawia na swoim. Z córką Karoliną samotna matka wynajmuje apartament w Sopocie i pakuje się w sprawę zabójstwa, spotykając po drodze dawnych gangsterów i byłych kolegów z policji, z której wyrzucili ją za pijaństwo.
Ma zatem Sasza przeszłość, wydzierganą również na plecach z bliznami po oparzeniu. Stopniowo, wraz z rozwojem śledztwa, poznajemy historię rudej, piegowatej psycholożki i kilkunastu najistotniejszych dla fabuły postaci. Ponieważ akcja rozpięta jest między rokiem 1993 a 2013 w tle pojawiają się burzliwe dzieje przestępczej Rzeczpospolitej, jej rozwój od szemranych mafijnych interesów do przykrywkowych legalnych biznesów z piramidą Amber Gold na czele. Metoda Katarzyny Bondy: opieram się na faktycznych zdarzeniach, inspiruję się rzeczywistymi osobami i twardą wiedzą kryminalistyczną, resztę wypełniam wyobraźnią. To naprawdę działa.
Oczywiście, aby kryminał nazwać kryminałem, numerem jeden powinna być intryga. Jej konstrukcja w POCHŁANIACZU budzi podziw. Każda z postaci wnosi coś nowego, ma wyrazisty element charakteryzujący, pozwalający momentalnie zwizualizować czy to czterdziestoletniego śledczego Duchnowskiego, z którym nawet domowy kot łatwo nie przetrwa, czy Łucję Lange, ex-trucicielkę, barmankę z nocnego klubu Igła, oskarżoną o strzały przed północą. Widać też w dialogach pracę nie tylko nad brzmieniem, lecz także ich wypreparowaniem z tanich grepsów. Podobnie w opisach: Bonda stawia na krótką frazę, ale bez przesady. Przeplata proste ze złożonym, stereotypowe (jak ośmieszenie Saszy podczas policyjnej odprawy) z twórczym, nie ma u niej nic na siłę, dla czystego efektu, choć efektowności scenom nie brakuje.
Za zawikłanie akcji należy się autorce szóstka, bo nie stara się wpuścić czytelnika w maliny, raczej podaje mu przewodniczą dłoń, angażując w rozwiązywanie zagadki. Nawet jeśli domyślimy się w pewnym momencie, kto zabił i dlaczego – bo retrospektywny początek sporo sugeruje – nasze zanurzenie w powieściowy świat nie osłabnie. Czytałem POCHŁANIACZA w okresie dużej zajętości i aktywności, tęskniąc wręcz za chwilami z Bondą, czyli Saszą. Mają panie wiele wspólnego. – W drugiej części (już napisanej) musiałam bohaterkę trochę uszkodzić. Pisząc tę scenę, czułam fizyczny ból, tak się z nią zżyłam – mówiła Katarzyna Bonda w radiowej rozmowie (do posłuchania tutaj). Zżyłem się i ja, więc niecierpliwie czekam na kolejne spotkania.
Brak choćby nominacji do Nagrody Wielkiego Kalibru dla Bondy za powieść POCHŁANIACZ będzie przestępstwem.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
Katarzyna Bonda POCHŁNIACZ, Muza, 2014