Wednesday, September 11, 2013

Marek Krajewski W OTCHŁANI MROKU


Marek Krajewski stał się już klasykiem polskiego kryminału i jako klasyk może wszystko. W swojej najnowszej powieści gatunek, dzięki któremu zdobył popularność, uznanie i pieniądze, czyli inteligencki thriller retro, wprowadza w nowe dla siebie i wiernych czytelników rejony. Tylko czy to dobrze?

Tym razem Edward Popielski, były lwowski gliniarz, jest w tuż powojennym Wrocławiu prywatnym detektywem. Na zlecenie pewnego profesora ma się dowiedzieć, czy wśród słuchaczy tajnego gimnazjum znajduje się agent-donosiciel. Potem zdarza się okrutny gwałt, morderstwo. Autor każe sześćdziesięcioletniemu Łyssemu brnąć w śledztwo, nie szczędząc przygód, ale obok tej zwyczajowej fabuły kryminalnej rozwija też wątek filozoficzny, a powieściowa forma różnorodnieje. Czytamy fragmenty pamiętnika Popielskiego, by po chwili znaleźć się w tradycyjnej trzecioosobowej narracji. Znane z poprzednich książek Marka Krajewskiego prolog i epilog też się rozrastają i w efekcie dostajemy szerzej niż dotychczasowe zakrojoną literacką propozycję wrocławskiego pisarza. Z takich różności złożona rzecz bywa chwilami nużąca. Zwłaszcza że problem etyczno-logiczny, może i imponująco przemyślany, starannie wkomponowany w wydarzenia i ich czasoprzestrzeń, jakoś olśniewająco oryginalny nie jest. Ku złu w absurdzie życia czy jednak ku dobru, mimo wszystkich cierpień i zbrodni, dąży ludzkość, z Bogiem czy bez Boga? Młodziutkich uczniów można przekabacać wykładami w tę czy w tę stronę, jak czynią to książkowi profesorowie Stefanus i Murawski, lecz kół patodyceików wśród nawet miłośników Krajewskich klimatów założyć się nie da. Po pierwsze i drugie oraz trzecie: nie tego oczekują, co w powieści W OTCHŁANI MROKU dostają jako bonus do dreszczowca.

W jednym z wywiadów Marek Krajewski mówił: "daję godziwą rozrywkę". Mnie kiedyś na radiowej antenie powiedział, iż zdaje sobie sprawę, że autorem na Nagrodę Nike nigdy nie będzie. Tymczasem odchodzi od bezpiecznej konwencji, by sprawdzić się w czymś nowym, pewnie w ten sposób zapytać również czytających: macie ochotę na coś więcej niż rozrywkę? Na scenę walki uczonych na argumenty, na agon, nie tylko agonie ofiar i wyroki na zabójcach? Z lwowskiej ulicy przeniosę was na uniwersytet, skłonię do intelektualnego wysiłku, opowiem o lepszym systemie oświaty, odwołującym się do przedwojnia. Co wy na to? Osobiście, nie mówię nie, ale zdecydowanie bardziej przekonują mnie te stylowe, mocne passusy najnowszej powieści Krajewskiego, wyrażone w tradycyjnej trzeciej osobie narratora. Malownicza, czasem barokowa fraza wrocławianina, zmiksowana z ostrością opisu i grubym słowem, ciekawa intryga i smaczne tło historyczne wystarczają mi w zupełności. Do tego tęsknię, co roku wypatrując nowego tytułu. Kiedy otrzymuję coś jeszcze, powinienem się zapewne radować podwójnie, a nie potrafię. Wywody Stefanusa kartkuję, pamiętnik Popielskiego tchnie jakimś fałszem, tym bardziej odczuwalnym, im częściej przypominamy sobie, kto snuje tę opowieść. W prologu poznajemy bowiem niejakiego Wacława Remusa, współczesnego profesora filozofii, kogoś, kto by przekonać ekscentryczną profesor Olszowską-Biedziak do objęcia w jego idealnym Lycaeum Subterraneum stanowiska pani od biologii, musi zdać relację ze zdarzeń z roku 1946. Bardzo szczegółową i literacką relację, wykorzystując obszerne cytaty z Popielskiego. Pewnie się czepiam, profesor może być przecież świetnym gawędziarzem, mieć doskonałą pamięć, a autorowi wolno pozwolić sobie na umowność chwytu. No ale książka jako kryminał na tym traci.

Na szczęście, w lwiej części Krajewski pozostaje Krajewskim, Popielski Popielskim, który - nieco posunięty w latach - radzi sobie z bandytami i kobietami tylko trochę gorzej niż kiedyś. A powojenny Wrocław i galeria typów polsko-rosyjskich ze znającym Mickiewicza kapitanem Czernikowem - pyszne, choć straszne.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.................................................
Marek Krajewski W OTCHŁANI MROKU, Znak, 2013