Tuesday, June 19, 2012
CZY PAN TO BĘDZIE CZYTAŁ NA STAŁE?
Kto wie, czy nie najważniejszą premierą mijającego sezonu teatralnego we Wrocławiu był spektakl-performans pt. "Czy pan to będzie czytał na stałe?". Aktorzy Teatru Polskiego we Wrocławiu na Scenie na Świebodzkim, w celowym scenograficznym bałaganie prezentowali tekst Marzeny Sadochy i Michała Kmiecika. Bohaterem był teatr, który jeszcze jest, a może przeminąć, bo urzędnicy zarządzający instytucją ostro się w tym roku zawzięli, aby artystom dodać do ekipy menedżera, skoro teatr wpadł w długi. Imiennym adresatem sztuki został wicemarszałek województwa dolnośląskiego Radosław Mołoń, człowiek otwarcie przyznający, iż na teatrze się nie zna, lecz chce mieć porządek w papierach i zadłużania się tolerować nie będzie. Jego pomysł arbitralnego rozdzielenia funkcji szefa artystycznego od generalnego nie spodobał się oczywiście artystom, nie najlepiej się o nim wypowiadał również minister kultury i komentatorzy życia kulturalnego. Gdzie znaleźć menedżerów, którzy dogadaliby się z artystami, znając się na kulturze choćby na tyle, by widzieć różnicę między potrzebą tworzenia i produkowania, między - powiedzmy - "Poczekalnią" a "Mejdejem"? Czyli przedstawieniem-eksperymentem-ryzykiem podpisanym przez wybitnego, znanego w całym teatralnym świecie reżysera, a świetnym acz czysto rozrywkowym farsowym pewniakiem brytyjskiego autorstwa.
W piątkowy wieczór 15 czerwca na Scenie Kameralnej Teatr Polski grał "Mayday" po raz bodajże 1040., świętując 20-lecie trwania tego spektaklu przy niesłabnącej popularności i pełnych widowniach. O tej samej godzinie kilka kilometrów dalej, na Świebodzkim, inna grupa aktorów po raz trzeci i prawodopodobnie ostatni zwracała się do publiczności (też pełna sala) z pytaniami, żalami, oburzeniem i postulatem: Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem, a aktor, zespół powinien mieć coś do powiedzenia na temat zmiany na stanowisku dyrektora. Przedstawienie kończy się zwyczajowymi oklaskami, zanim jednak zabrzmią, na ekranie pojawia się złowieszcze zdanie: Pierwsza głowa musi spaść. Wszystko wskazuje na to, że może to być głowa Krzysztofa Mieszkowskiego, aktualnego szefa generalnego i artystycznego. Od wiosny, gdy ogłoszony przedwcześnie, bez konsultacji społecznych pomysł marszałkowski ujrzał światło dzienne, sprawa się przyprószyła kurzem, zaczęliśmy o niej powoli zapominać jak o zwyczajnym wybryku. Duet menedżersko-artystyczny? Czemu nie, ale nie od razu we wszystkich marszałkowskich instytucjach, lecz ewentualnie i tylko tam, gdzie taki duet się sformuje, przedkładając przekonujący program przede wszystkim artystyczny. Za hasło "Po pierwsze gospodarka" w kontekście teatru dziękujemy.
A może da się jeszcze pójść na kompromis? Może katowską siekierę lepiej zastąpić rozsądną zgodą, choćby pod pomnikiem Fredry, bez wzajemnych urazów, dla dobra, nie z zemsty? Marszałek Mołoń widział pierwszą odsłonę "Czy pan to będzie czytał...?", słał listy do szefów Polskiego, Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, Opery Wrocławskiej z życzeniami utrzymywania wysokiego artystycznego poziomu. Zapowiadał konsultacje społeczne, a jednak - boją się artyści - ideę konkursów zamierza zrealizować. A gdyby Krzysztof Mieszkowski, który zna środowisko kulturalne doskonale, poszukał tzw. menedżera, osobę do zaakceptowania przez urząd, na własną rękę? Nie byłoby lepiej niż organizować konkurs, a więc w świecie kultury instancję ostateczną, najbardziej niepewną w skutkach? Teatr to bardzo delikatna budowla, jedną decyzją łatwo doprowadzić do kryzysu groźniejszego od ekonomicznej dziury w budżecie. Z długów da się wyjść, wartość i markę polskiej sceny nr 1 osiągnąć trudniej.
W "Czy pan to będzie czytał na stałe?" chodzi rzecz jasna nie tylko o Wrocław i Dolny Śląsk, bo podobne problemy w relacjach urząd-teatr są w tym roku faktem również w Warszawie czy Poznaniu. Nie idzie tylko o Mieszkowskiego, Głomba czy Ewę Michnik. Wcześniej zdarzył się na przykład incydent jeleniogórski, co przypomina nam sceniczny film. Swoją historię protestującego artysty opowiada Marcin Pempuś, były aktor Teatru w Jeleniej Górze. To, że demokratyczna władza może zrobić wszystko, ignorując głos ludu, wyłączając mikrofony, zamykając drzwi, musi dziś przerażać. Osoby dramatu we wrocławskim spektaklu, Marta, Adam, Ewa, Michał i inni, to ludzie zawiedzeni stylem zarządzania tej władzy. Wraz z nimi uczestniczymy niby w próbie, naprawdę w zebraniu. Padają liczby, wątpliwości, argumenty. Dobrze rozumiemy tę bezradność i złość, współodczuwamy. W tle brzmi "Ta ostatnia niedziela", czuć nastrój buntu na chwilę przed stypą. Coś jest nie tak, jeśli miliony na kulturę wkłada się w strefę kibica, obcinając dotacje (do czego bezceremonialnie przyznaje się Hanna Gronkiewicz-Waltz w cytowanym radiowym wywiadzie). A przecież nie piłkarze, lecz Lupa, Jarzyna, Warlikowski, Klata i ich aktorzy należą do światowej elity. Trzeba o tym urzędnikom przypominać do skutku, od premiera po wicemarszałka, od prezydenta po rzecznika. Więc może jednak taki spektakl, jak ten, zmieniany, redagowany, reaktywny, powinien istnieć w teatrze na stałe?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.................................................
Marzena Sadocha, Michał Kmiecik CZY PAN TO BĘDZIE CZYTAŁ NA STAŁE?, Teatr Polski we Wrocławiu, 15 czerwca 2012