Proza Sandora Maraia nie bez powodu ma swoich prawdziwych miłośników. Marai potrafi pisać docierającym językiem o sprawach naprawdę bliskich duszy ponadczasowego człowieka. I pomyśleć, jak niewiele brakowało, by Marai pozostał jednym ze znakomitych zapomnianych artystów. Odkrycie Węgra w latach 90. ub. wieku zawdzięczamy włoskiemu pisarzowi Roberto Calasso. Właśnie się u nas ukazała jedna z pierwszych powieści urodzonego w Koszycach autora "Żaru" i "Krwi św. Januarego".
Jak to z tłumaczeniami często bywa, najpierw czytelnicy poznają przekładanego pisarza z tych największych hitów i najwyższej próby dzieł, by potem móc przeczytać książki pozostałe, np. młodzieńcze lub debiutanckie. Tak mają z Maraiem i "Pierwszą miłością" polscy miłośnicy literatury. Tym razem bohater to pięćdziesiąciodwuletni nauczyciel łaciny w lokalnym gimnazjum, człowiek osamotniony, zapomniany, może nawet niepotrzebny. Przegrany, dojrzały mężczyzna zakochuje się w swojej uczennicy, a własne emocje i przemyślenia opisuje w pamiętniku, który czytamy. Nie powiem, że z wypiekami na twarzy, choć wyznania złapanego w pułapkę podświadomości nauczyciela niepokoją. Sytuacja nie jest w końcu naturalna.
Choć bohater walczy, wie, również, iż świat i wszechświat nie staną po tej samej stronie. Jego miłość to jednak tylko erotyczny pociąg, skojarzony z nienawiścią do rywala o względy dziewczyny z maturalnej klasy, przedmiotu mrocznego pożądania. Margit nie wydaje się z opisów szczególnie atrakcyjna, no ale w wieku nauczyciela powinna wystarczyć jej młodość. Czytając "Pierwszą miłość" i znając późniejsze dokonania autora, szybko się orientujemy, że w standardowej opowieści chodzi o coś innego niż cierpienia starego Wertera. Pod podszewką miłosnych niebezpiecznych związków, czają się libertyńskie uniesienia, czyli gra z wartościami. Werter Goethego miał w sobie naiwność, głupotę nawet, nauczyciel Maraia pała tylko zawistną zazdrością o szansę, stracone możliwości, o to, co przed uczniami i to, co już nieuchronnie za nim. Jest terminatorem miłości, nie kochankiem. Działa, jak ci doświadczeni z opowiadań Hłaski, przycinający tych niewinnych do poziomu własnego niespełnienia. Można tę powieść czytać jako moralitet, perwersyjny romans, można doszukać się historycznego oddechu. Bo akcja dzieje się w roku 1912, tuż przed upadkiem austro-węgierskiego imperium.
Tragizm zbrodni, zdrady, miłości, losu, systemu, czasu to częste tematy książek Maraia, dotkniętego chorobą geograficznej i wewnętrznej emigracji twórcy wybitnej i bardzo dobrej literatury. W styczniu 1989 roku zapisał w "Dzienniku": "Czekam na wezwanie, nie ponaglam, ale i nie ociągam się. Już pora". Potem zadzwonił na policję, oznajmiając zamiar popełnienia samobójstwa. Policjanci z amerykańskiego San Diego już nie zdążyli. Kiedyś o swej lekturze Dostojewskiego Marai zanotował: "tak mnie męczy, jakbym się zamknął w jednym pokoju z szaleńcem, ale takim szaleńcem, który może kiedyś zostanie ogłoszony świętym". Słowa znaczące również w przypadku autora "Pierwszej miłości", książki niedorównującej późniejszym, lecz podobnie poruszającej.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...............................................................................
Sandor Marai PIERWSZA MIŁOŚĆ, przeł. F. Netz, Czytelnik, 2007