W jednym ze swoich felietonów publikowanych w Gazecie
Wyborczej Krzysztof Varga do jednego worka włożył twórczość Katarzyny Grocholi,
Małgorzaty Kalicińskiej i Janusza Leona Wiśniewskiego. Jak taki worek można by
nazwać? Literaturą kobiecą raczej nie, choć właściwie niby czemu facet nie
mógłby pisać dla kobiet. Zwłaszcza tak kobietami zachwycony jak ciągle
mieszkający w Niemczech naukowiec, programista, popularny autor kilkunastu już
książek. Więc może mianem pseudopsychoterapeutycznym?
Saga znad
Rozlewiska i jej podobne mają nam pokazać, jak przegryźć dżdżownicę, czyli
zmienić dotychczasowe niespełnione i nieszczęśliwe życie. Od razu zaznaczam, iż
naprawdę nie uważam takiej literatury za niepotrzebną, złą, beznadziejną i tak
dalej. Przeciwnie, nadziei jest w niej wiele, a skoro ludzie czytają (i to
licznie) to istnieje potrzeba ewidentna. Ale nie uważam też, że Janusz Leon
Wiśniewski do Grocholi i Kalicińskiej naturalnie przystaje. Przy lekturze obu
pań nie trzyma mnie żadna emocja ani element poznawczy, za to Janusz Leon
jakimś cudem potrafi zagrać na tych właśnie moich czytelniczych strunach. Wolę
jednak gdy publikuje solo niż w duecie.
Struna, czyli mężczyzna w wieku 43 lat, krytyk muzyczny,
były wykładowca wyższej uczelni jest jednym z dwojga głównych bohaterów
najnowszej powieści Wiśniewskiego, napisanej wspólnie z Rosjanką Iradą
Wownenko. Imienia ani nazwiska Struny nie poznamy, nie wiadomo, dlaczego. Druga
postać, z perspektywy której patrzymy na wydarzenia, to kobieta, moskwianka
Anna, źle zamężna pracownica Archiwum Państwowego. Anna ma prawie czterdziestkę,
co świadczy także o tym, że przesuwa nam się tzw. wiek balzakowski. Kiedyś
najciekawszymi bohaterkami były kobiety o co najmniej dekadę młodsze. Czy
podobnie głupie, żeby spełniać wymagania, znosić humory męża-tyrana, egoisty i idioty?
Często tak bywało, ale w 2010 roku (data wydania rosyjskiego) taki rys
psychologiczny ponętnej i inteligentnej heroiny trzeba ocenić z surowością
równą tej, z jaką Struna beszta pewnego dyrygenta wykładającego bzdury
słuchaczom moskiewskiego konserwatorium. No ale może w Rosji i Polsce kobiety
rzeczywiście wolą trwać w bezsensownych związkach niż zaczynać nowe życie
jeszcze przed poznaniem innego mężczyzny. Warto by zrobić jakiś sondaż. Anna
jest więc, mimo powabu i intelektu, nieszczególnie rewelacyjną partią dla może
i pogubionego geniusza muzycznej krytyki. Mówiąc krótko i nieszowinistycznie,
część pisana przez Wiśniewskiego zdecydowanie przewyższa tę spod pióra
Wownenko. To on wymyśla bardziej intrygujący świat, zapełnia go celnymi i
zaskakującymi obserwacjami (wykład o podwiązkowej modzie w moskiewskim metrze naprawdę
godny podziwu), wreszcie stwarza ciekawszą kobiecą postać: polonistkę z
Krakowa, Joannę, trzeźwo, lecz i głęboko w Strunie zakochaną. Joanna to taka
pani Wąsowska z Prusowej „Lalki”, kobieta idealna, z męskich marzeń, pewnie
nieistniejąca, czuła, towarzysząca, ale również mająca własne życie, potrafiąca
wytłumaczyć, zainspirować, uleczyć. Tymczasem niewolnica Anna czeka na swojego Wrońskiego,
prowadząc osobisty dziennik samotności we dwoje. Często wieje tu przezroczystością
i przewidywalnością, co podkreśla się i graficznie. Opowieść Anny wydrukowano
delikatniejszą czcionką niż narrację mężczyzny.
Rzucił mi się w oczy na okładce którejś z poprzednich książek Janusza Leona Wiśniewskiego autorski apel o to, by dano mu już spokój z tą „Samotnością w sieci”. Nie da rady. Na obwolucie najnowszej czytamy hasło: „Powieść na miarę SAMOTNOŚCI W SIECI
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………
Janusz Leon Wiśniewski, Irada Wownenko MIŁOŚĆ ORAZ INNE DYSONANSE, ZNAK, 2012