Książką WYPĘDZONY. BRESLAU-WROCŁAW 1945 Jacek Inglot wraca
do mrocznej przeszłości Wrocławia – miasta spotkań. W przestrzeni już
poniemieckiej, jeszcze nie polskiej (bo najwięcej do powiedzenia mają Rosjanie)
spotykają się ludzie, dla których historia przeznaczyła inne jutro, choć
wszyscy mogą się czuć wypędzonymi albo wypędzanymi i każdy musi znaleźć w takim
rozdaniu losu sens. „– Ja... ja nigdy
nie wyjeżdżałam z Breslau... – łzawo przemawia starsza Niemka – Niech pan im
powie, panie oficerze, że tu jest mój dom. Nie tam, tutaj!”. Będzie jednak
musiała wyjechać powojennym transportem do tego tam, czyli do Niemiec, ponieważ
trzej jałtańscy królowie wydali już wyrok.
„– Ona też jest winna?” – retorycznie pyta młody przybysz z Jędrzejowa. Jacek Inglot otwarcie pisze o krzywdzie niemieckich mieszkańców Breslau-Wrocławia, dekonstruując i redefiniując mit piastowskiego miasta, po latach odzyskanego z hitlerowskich rąk. Bywa, że nie wyjeżdżają stąd nigdy, jak filolog profesor Bauman, który samobójczo na wieczność zasypia w swoim fotelu, a wcześniej prowadzi z głównym bohaterem trzeźwy i emocjonalny równocześnie dialog o absurdzie dziejów: „Powiadacie, że teraz tu będzie Polska. Jakim prawem, pytam? To tak, jakby w Italii objawili się nagle potomkowie Etrusków i oznajmili Włochom, że nie mają prawa do swojej ziemi!”. Od polskiego rozmówcy usłyszy: „Na polu historycznym nie sposób odmówić panu słuszności. Ale jest jeszcze jedna kategoria (...). To kategoria winy i kary. Bo tam, na wschodzie, w spustoszonych przez wojska Rzeszy krajach, trwa w tej chwili wielkie liczenie... Liczenie trupów".
„– Ona też jest winna?” – retorycznie pyta młody przybysz z Jędrzejowa. Jacek Inglot otwarcie pisze o krzywdzie niemieckich mieszkańców Breslau-Wrocławia, dekonstruując i redefiniując mit piastowskiego miasta, po latach odzyskanego z hitlerowskich rąk. Bywa, że nie wyjeżdżają stąd nigdy, jak filolog profesor Bauman, który samobójczo na wieczność zasypia w swoim fotelu, a wcześniej prowadzi z głównym bohaterem trzeźwy i emocjonalny równocześnie dialog o absurdzie dziejów: „Powiadacie, że teraz tu będzie Polska. Jakim prawem, pytam? To tak, jakby w Italii objawili się nagle potomkowie Etrusków i oznajmili Włochom, że nie mają prawa do swojej ziemi!”. Od polskiego rozmówcy usłyszy: „Na polu historycznym nie sposób odmówić panu słuszności. Ale jest jeszcze jedna kategoria (...). To kategoria winy i kary. Bo tam, na wschodzie, w spustoszonych przez wojska Rzeszy krajach, trwa w tej chwili wielkie liczenie... Liczenie trupów".
Ów główny bohater, Jan Korzycki, były żołnierz Armii
Krajowej, warszawiak, zjawia się w Breslau-Wrocławiu, by schować się w chaosie
niemiłosiernie szabrowanego miasta przed komunistyczną służbą bezpieczeństwa.
Wstępuje nawet na chwilę do milicji, gdzie jako komendant dzielnicowego
posterunku rozpracowuje przywódcę Werwolfu. Wątek kryminalno-sensacyjny
zdecydowanie ustępuje jednak w powieści Inglota motywom
społeczno-obyczajowo-historycznym. Temat przełomu, wielkiej zmiany i jej fizyczno-psychologicznych
kosztów wybija się na pierwszy plan, nie bez udziału nieoczywistego elementu
melodramatycznego. Kochanką Jana zostaje młoda Niemka Reni, brutalnie zgwałcona
przez sowieckich zdobywców Festung Breslau. Najistotniejszy jest realizm
(naturalizm) wydarzeń, o których w dzisiejszym modnym Wrocławiu nie wolno
zapomnieć, i w konsekwencji zdemitologizowany pionierski aspekt tutejszej
przeszłości. Inglot rysuje posępny obraz bandyckiego rozkradania miasta, usprawiedliwianego wojennym zwycięstwem, i dóbr
należących do niemieckich mieszkańców.
„Breslau nie przestał istnieć jednego dnia, 6.05.1945, w dniu kapitulacji
twierdzy. Konał jeszcze przez wiele miesięcy i to my, Polacy, pomagaliśmy mu
umierać” – pisze w posłowiu autor, syn wysiedleńców zza Bugu, ktoś, kto chodził
do wrocławskiego już liceum i nie czuje się komfortowo, wiedząc, co się działo.
Chce się tym uczuciem podzielić, może i zasiać niepokój w bezrefleksyjnych
umysłach wielu współczesnych wrocławian. Sporo z nich mieszka dziś w
poniemieckich domach.
Inglot pisał swoją najważniejszą dotąd powieść przez trzy
lata, zainspirowany OBCYM MIASTEM Thuma, MIKROKOSMOSEM Daviesa/Moorhouse’a.
Włączył w fikcyjną (i prawdopodobną) fabułę postaci historyczne, m.in.
prezydenta Drobnera czy rektora tworzącego się uniwersytetu Kulczyńskiego. Obaj
głoszą w książce wizję szklanego, nowoczesnego, dostatniego miasta, mimo iż
rzeczywistość 1945 roku jest przerażająca. Odzywa się na kartach powieści Jacka
Inglota duch literatury zaangażowanej, sposób na literackie oddanie obrazu
Polski znany choćby z PRZEDWIOŚNIA Żeromskiego. Również dlatego tak WYPĘDZONY wciąga.
Wbrew pozorom to nie tylko rekapitulacja zdarzeń sprzed lat, lecz opowieść o niełatwej
tożsamości teraźniejszych wrocławian i dolnoślązaków, z których prawie każdy
skądś przybył, na gruzach tamtego „dziwowiska Europy”, „nowożytnej Wieży Babel”
– jak Korzycki nazywa zobaczone wtedy miejsce – budował i buduje własne życie.
W ciągle niepewnych czasach, kiedy głębokie podziały i konflikty dotyczą też
spraw wewnątrznarodowych. Od lat 1990., odkąd otwarcie można, przypominamy sobie
prawdziwą i pełną biografię Wrocławia. W tym żmudnym i potrzebnym procesie
powieść Jacka Inglota wyrasta na lekturę obowiązkową, bo opuszczony 67 lat temu
przez Niemców Breslau to także ich miasto.
Zastanawia wprawdzie, że książkę o Breslau-Wrocławiu wydało
wydawnictwo z Warszawy (choć autor proponował swe dzieło tutejszym redaktorom),
ale i cieszy, że taka wielowymiarowa i odważna rzecz się ukazała. Proszę sobie
wyobrazić coś podobnego we Lwowie-Львoвi.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Jacek Inglot WYPĘDZONY. Breslau-Wrocław 1945, Instytut Wydawniczy Erica, 2012
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Jacek Inglot WYPĘDZONY. Breslau-Wrocław 1945, Instytut Wydawniczy Erica, 2012