Monday, June 27, 2022

MANON (Opera Wrocławska)

na zdjęciu Hanna Sosnowska-Bill z dyplomem za nominację do Emocji - nagród Radia Wrocław Kultura

Ma Opera Wrocławska artystkę wielką i wspaniałą, głosowo i aktorsko. I to na etacie. Wszystko, za co się weźmie Hanna Sosnowska-Bill, każda, nawet mniejsza partia, staje się zjawiskiem i wydarzeniem. Pamiętacie błyskotliwą rolę Milionerki w 'Immanuelu Kancie' Możdżera (to ona m.in. przyniosła jej Wrocławską Nagrodę Muzyczną)? Ja mam ją ciągle przed oczami, a było to już z pięć lat temu.  Wreszcie w tym sezonie mamy Sosnowskiej znów więcej w dużych, premierowych partiach. W 'Manon' jest po prostu królową. Śpiewa przepięknie, jej bohaterka ma styl, przemieniając się z podlotka w kobietę... salonową. Odpuśćmy sobie fabułę, we współczesnym świecie piekielnie trudną do obrony, skupmy się na urodzie i liryzmie scen, tych, w których Sosnowska pokazuje takie tony i pigmenty operowej tęczy, że nic tylko podziwiać. Inscenizacja Waldemara Zawodzińskiego jest jak dla mnie zbyt ostrożna, klasyczna, oparta na sprawdzonych patentach, większość widzów będzie pewnie zadowolona, nie douważy np. ruchowych nieporadności (scena w kasynie, więźniarki z finału), pominie spacerowe tło w momentach z chórem. Powinny wystarczyć kolory, choć bierności reżysera światła (też pan Waldemar) w owym ruletkowym epizodzie nie wybaczam. Niełatwo również wytłumaczyć słabość głosową Erica Fennella (des Grieux, ukochany Manon). Słyszę barwę ładną, ale skromną tutaj, zanikającą w duetach, nieprzekonującą w ariach. Tym bardziej że orkiestra z Bassemem Akikim śpiewaków nie oszczędzała, grając na full. Jeśli Amerykanin miał jakąś infekcję lub słabszy dzień, warto było pomóc. Znakomicie zabrzmiał bas Jakuba Michalskiego-ojca Kawalera (nie pierwszy raz), Mariusz Godlewski (Lescaut) - wiadomo, zawsze klasa, no i bardzo ciekawy Jędrzej Tomczyk (de Monfortaine).
Ale Hanna Sosnowska-Bill przyćmiła wszystko i wszystkich. To jej spektakl i na nią idźcie na 'Manon'! W listopadzie widzę w repertuarze obsadę wyłącznie wrocławską (i na taką cieszę się najbardziej), z jednym wyjątkiem. Na razie nie wiadomo, kto zaśpiewa des Grieux. Życzę widzom i Hannie lepszego partnera (ewentualnie Fennella w formie). Słyszałem same dobre słowa o Charlesie Castronovo z pierwszej obsady (wcale mnie nie dziwią). Więc może? Hanna i Charles to byłby poziom Met.  A... może... Piotr Beczała? Marzenia.
gch
[0-6] 4+ (Hanna Sosnowska-Bill na 7)
---
Jules Massenet MANON, reż. W. Zawodziński, kier. muz. B. Akiki, Opera Wrocławska, 26.06.22, balkon, rząd III, miejsce 5.

Monday, June 13, 2022

DAISY (Teatr Szaniawskiego w Wałbrzychu)


Co mówią stokrotki?
 






---

DAISY, Teatr Szaniawskiego w Wałbrzychu, reż. Konrad Imiela, muzyka Grzegorz Rdzak, 12.06.2022, rząd VI, miejsce 1
 

Friday, January 28, 2022

Barbara Krafftówna i Wrocław

Być może Państwo wiedzą, że istnieje taka fantastyczna strona Hypatia.pl, czyli kobieca encyklopedia polskiego teatru. Można tam znaleźć pod osobowym hasłem wiele, naprawdę wiele, wywiadów z niezwykłymi artystkami. Z Barbarą Krafftówną oczywiście też. Już z samych tytułów tekstów, publikowanych w polskiej prasie przez dekady, czy to w „Żołnierzu polskim”, czy to w „Życiu na gorąco”, można się dowiedzieć wiele o życiu zmarłej w niedzielę aktorki. Najczęstsza fraza przewijająca się w tych nagłówkach, to „Jak być kochaną”, jest też np. „Kabaret starszej pani”, „Mam chcicę na życie” czy „A w sercu ciągle maj”, ale i tytuł „Nie tylko uśmiech”. W jednym z numerów miesięcznika „Teatr”, w 1970 roku, dziennikarka Małgorzata Kakiet zapytała panią Barbarę o okres wrocławski. Trafiła do Teatrów Dramatycznych we Wrocławiu (dzisiejszy Teatr Polski) po sezonie w łódzkim Jaraczu i po okresie gdańskim. Jak wspominała Wrocław?

Niezmiernie dużo dała mi praca pod kierunkiem Wiercińskich, tak jak przedtem opieka ze strony Galla i jego żony. Zdobyłam wtedy bardzo ważną umiejętność zatrzymywania, utrwalania dobrych pomysłów, które pojawiają się zwykle spontanicznie. Najlepiej pamiętam z tego okresu rolę Klary w „Ślubach panieńskich” Fredry, w reżyserii Marii Wiercińskiej.

To był duży sukces. Krytyka pisała wówczas: ,,Największą niespodzianką tego przedstawienia, radosną niespodzianka dla fredrowskiego teatru, była Barbara Krafftówna. Takiej Klary nie widziałem jeszcze w życiu. Było w niej jakieś roztańczone dziewczęce smarkaczostwo, niezrównana lekkość gestu, zarażająca zupełnie wesołość. Furkotała na scenie bez żadnych gierek, trzepała bajecznie wspaniały fredrowski wiersz, nie uroniwszy ani jednego akcentu... Była żywa jak iskra, a przy tym i rozśmieszająca, i wzruszająca, i śmieszka, i beksa, i trzpiot, i nagle dorosła рапnа".

Czyż nie jest to kwintesencja tego, jak Krafftównę zawsze odbieraliśmy? We Wrocławiu zagrała jeszcze m.in. Audrey w „Jak wam się podoba” czy Elizę w Molierowym „Skąpcu”, a także w dwóch sztukach rosyjskich autorów: „Magazynie mód” – komedii Kryłowa (tego od słynnych bajek) oraz „Małżeństwie Kreczyńskiego” Suchowo-Kobylina (też autor XIX-wieczny). W 1953 przeniosła się do stolicy i zrobiła wielką karierę w teatrze, w kinie, w telewizji i radiu. W słuchowisku „Pan Wołodyjowski” – jak Państwo myślą – kogo zagrała? Oczywiście Baśkę. Była niezrównana w sztukach Witkacego, świetną Iwoną Gombrowicza, w 2006 roku wystąpiła w monodramie o Marlenie Dietrich. Z jednej strony niezwykle wyrazista Honorata, narzeczona Gustlika, z „Czterech pancernych i psa”, z drugiej pamiętna Felicja z filmu „Jak być kochaną” Wojciecha Hasa, realizowanego zresztą we Wrocławiu.

Ostatni raz we Wrocławiu zjawiła się trzy lata temu, kiedy odbierała nagrodę na Festiwalu Aktorstwa Filmowego i medal Zasłużony dla Wrocławia. Robertowi Migdałowi z „Gazety Wrocławskiej” mówiła wtedy:

Ten Wrocław, który pamiętam sprzed lat, był kompletnie inny niż ten, co jest teraz. Inna epoka, inna energia. Nie było tylu aut na drogach, co dziś. Oooo, tramwaje zostały - tylko są nowocześniejsze. Obłe takie, na granatowo pomalowane, cichobieżniki takie niskopodłogowe, ale po torach jeżdżą tych, co pamiętam. Mieszkałam na Zalesiu we Wrocławiu, niedaleko pętli tramwajowej. Ładna okolica. Lubiłam jeździć tramwajami po Wrocławiu - gdy tylko się nowe trasy pojawiały, nowe wagony, to wsiadałam i jeździłam. Taką sobie atrakcję robiłam. Lubiłam te tramwajowe wibracje…

Zapamiętała rzecz jasna gruzy, ale przede wszystkim „inteligencko-kulturalną atmosferę” miasta. 9 lat temu wystąpiła w gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej pt. „Zawsze może gorzej być”, z piosenkami Jerzego Wasowskiego. To były aż cztery piosenki. Myślę, że wszyscy, którzy byli w Teatrze Polskim w marcu 2013 roku, pamiętają jej wersje „Szarp pan bas” czy „Walca Embarras”. Wasowskiego znała z Kabaretu Starszych Panów. Jedną z postaci była Radna, co ciekawe, autoparodystyczna, bo przez kilka lat Krafftówna rzeczywiście pełniła funkcję warszawskiej radnej.


Życie prywatne jej nie rozpieszczało. Obaj mężowie zmarli po zawałach serca, pochowała też syna Piotra. W grudniu ubiegłego roku przeszła korona wirusa. Zmarła w wieku 93 lat. W 2002 roku mówiła w wywiadzie dla „Gazety TV”:

Moją najukochańszą dziecięcą zabawą było przebieranie się i teatr. Ubierałam się w stroje i kapelusze matki i organizowałam pokazy na parapecie okna, żeby zwrócić uwagę przechodniów. Z koleżankami zakładałyśmy się, kto się zatrzyma i dłużej będzie patrzył.

Czas upewnił Panią, że aktorstwo było Pani najtrafniejszym wyborem?

Zdecydowanie tak, chociaż kiedyś myślałam i o innych zawodowych możliwościach. O chirurgii miękkiej albo... pracy detektywa. To drugie pasuje nawet jakoś do zawodu aktorskiego, bo oba wymagają analizy, obserwacji, czujności, bystrości. To są cechy, które mam wrodzone. A u Galla rozwijaliśmy je na zajęciach pt. spostrzegawczość. On sprawdzał swoich uczniów: kto, ile, co i jak widzi.

To zawód tylko dla wybranych?

Każdy z nas jest aktorem. Nieświadomie, zależnie od sytuacji, odgrywamy różne role i postacie. Jednak gra profesjonalnego aktora to proces bardziej skomplikowany. Wymaga nie tylko iskry talentu, ale również precyzyjnie opanowanego warsztatu - świadomości i samokontroli, które na scenie i przed kamerą pozwalają panować nad emocjami, ciałem, ruchem, dźwiękiem. [Rozmawiała Monika Kuc]

Zanim jedna z najznakomitszych piosenek z repertuaru pani Barbary jeszcze jeden cytat, tym razem z Remigiusza Grzeli, autora książki ‘Krafftówna w krainie czarów’ (i współautora filmu dokumentalnego pod tym samym tytułem):

Opowiadała: „Kiedy miałam wyjść na scenę i zaśpiewać, dwóch panów wzięło mnie pod pachy i omal wyniosło za kulisy. Stanął przede mną inspicjent i przekazał mi, że wyjść na scenę nie mogę i piosenki w koncercie nie ma. Dlaczego? Zagadka do dzisiaj. Możemy się tylko domyślać. Była wściekła. Skończyło się skargą na „skandaliczne wykroczenia przeciwko dobrym obyczajom, normom współżycia społecznego i gwarantowanym przez umowę zbiorową prawom artysty”, którą wysłała do ministra kultury. Czuła się upokorzona. Pisała o „oburzającym, graniczącym z lekceważeniem stosunkiem” do niej.

To była ta piosenka…


GCH