Zaczyna się
książka Gabriela Leonarda Kamińskiego opowiadaniem pt. „Głowa pana Lenki”,
klasycznie surrealistycznym obrazkiem wziętym z chłopięcej wyobraźni. Jest
lipiec 1957 roku, gdy grupka dorastających nastolatków spotyka na swej drodze
nie pana Lenkę, sąsiada z poddasza czynszowej kamienicy, lecz jego głowę, która
wybrała się na zakupy. Koniec zbioru PAN SWEN ALBO WROCŁAWSKA ABRAKADABRA to z
kolei nowela o depresji tytułowej postaci, dawniej barwnego człowieka-prestidigitatora,
teraz, w czasach nam współczesnych, smutnego, niemal przezroczystego dla familijnych
parkowych grillerów staruszka. Świat rozpięty pomiędzy PRL-em a nową Rzeczpospolitą
(mniejsza już o jej numer porządkowy) to epoka dojrzewania i przemijania jednego
pokolenia, wywodzącego swój założycielski mit z podwórkowych zabaw we wrocławskiej
dzielnicy Fabryczna. Tu rodzą się w latach powojennych polscy Tomkowie
Sojerowie i Hakowie Finowie, Apacze i kowboje. O tym, że ktoś mieszkał przy
dzisiejszej ulicy Hallera czy Alei Pracy przed nimi, kiedy te miejsca inaczej
się nazywały i wyglądały, dowiedzą się oczywiście później, także z książki
urodzonego w 1957 roku autora, od 54 lat mieszkającego we Wrocławiu i, zdaje
się, twórczo na Wrocław chorego.
Na początku
zatem w postaci wesołego i serdecznego pana Swena, dzielnicowego barona Münchhausena,
który potrafi wejść do butelki i tańczyć na zapałce, ogniskują się dziecięce
marzenia o niezwykłym, pełnym przygód życiu, zaczarowanych, niepodobnych do
siebie dniach. Z biegiem lat pan Swen stanie się bohaterem następnych mitów:
mitu o upływie czasu, nieuchronności zmian (raczej na gorsze) oraz mitu o
ludzkim losie zależnym od tzw. wichrów historii. Gabriel Leonard Kamiński
przedstawia w ABRAKADABRZE również zaświat Breslau, chwile oblężenia i
transportów, ale nie poprzez epicki opis zbiorowych dramatów, publicyzujące
dialogi, tylko przez pryzmat historii pewnego chłopca i jego rodziny.
Czarodziejski Swen okazuje się Niemcem, który w polskim Wrocławiu został i może
dlatego tak jest inny od innych dorosłych, w nadgodzinach sporządzajacych przedsiębiorczy
bilans. Alternatywnie mógł wyjechać po kapitulacji z matką do Bawarii, pójść na
studia muzealnicze, nad Odrę wrócić na progu nowego stulecia jako turysta. W swym
zbiorze opowiadań układających się w fabularną całość Kamiński przypomina
jeszcze o mieście prastarym, ponad tysiącletnim, ani Wrocławiu, ani Breslau, akcentuje
ciągłość, wymiar, jakiego często tutejszym mieszkańcom brakuje. Z jednej strony
książkę Kamińskiego można zaliczyć do literatury fantastycznej,
fantasmagorycznej, z drugiej do twórczości zanurzonej w lokalność. W klimacie
jest i przygodowa, i sentymentalna, zarówno baśniowa, jak realistyczna. Pięknie
współgrają ze słowami grafiki Teresy Rachwał. Można to wszystko gnieść w
szufladzie z Schulzem lub Michaux, ale czy trzeba?
Wrocławska
choroba Kamińskiego ma też czysto poetyckie objawy. W listopadzie ukazuje się
bowiem tom wierszy WRATISLAVIA CUM FIGURIS, gdzie znajdziemy i Górkę
Blacharską, i ulicę Hallera, Gajowicką, Stalowowolską, Szewską, Ruską. Każda z
nich pamięta własną biografię – element biografii miasta. Grabiszyńska ciągle
czuje zagazowany strach mieszkańców,
Powstańców Śląskich przyznaje, że jest bezstronnym świadkiem dziwactw historii, która buduje u mego boku galerię połączoną / z
okolicznym bazarem / koroną zanikających powoli drzew. Kościuszki dopowie:
Moje
pole bitwy,
dwa sąsiadujące ze sobą skrzyżowania
rozdzielające miasto na pół -
to świecące blichtrem, i to spracowane (...)
Tu postna lekcja przemijania
rozrzedzona tanim winem
biegnie na ślepo przez Pułaskiego i Krasińskiego
bez przerwy na refleksję,
jak powtórka z wielkiej historii,
bez wyrzutów sumienia.
dwa sąsiadujące ze sobą skrzyżowania
rozdzielające miasto na pół -
to świecące blichtrem, i to spracowane (...)
Tu postna lekcja przemijania
rozrzedzona tanim winem
biegnie na ślepo przez Pułaskiego i Krasińskiego
bez przerwy na refleksję,
jak powtórka z wielkiej historii,
bez wyrzutów sumienia.
Świetnie, że swoją lekcję przemijania Gabriel Leonard Kamiński odrabia
na oczach czytelników, bo jego prozatorsko-liryczna przerwa na refleksję i
powtórka z dziejów konkretnego miasta otwiera jeśli nie sumienia, to głowy,
inspiruje do serdecznego intelektualnego spaceru po bruku i zieleni, wśród
cegieł i drzew należących i nienależących do nas, do nich i do tych, których
jeszcze nie ma.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Gabriel Leonard Kamiński PAN SWEN ALBO WROCŁAWSKA ABRAKADABRA, Wydawnictwo FORMA, Książnica Pomorska. Szczecin, Bezrzecze, 2012
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Gabriel Leonard Kamiński PAN SWEN ALBO WROCŁAWSKA ABRAKADABRA, Wydawnictwo FORMA, Książnica Pomorska. Szczecin, Bezrzecze, 2012