Monday, October 24, 2011
Zygmunt Miłoszewski ZIARNO PRAWDY
Najpierw cytat (z Juliusza Machulskiego): „Cieszę się, że wreszcie mamy mistrza powieści kryminalnej na europejską miarę. A do tego jego książki świetnie dają się adaptować na film”. I jeszcze jeden (z Andrzeja Wajdy): „Jestem zachwycony, zdumiony. To jest fantastycznie zrobiony film, tak żywo”. Cytat numer trzy to słowa Jerzego Pilcha: „W literaturze polskiej pojawił się nie lada majster: Zygmunt Miłoszewski - pisarz rasowy”. Pierwsza wypowiedź to w połowie czysta racja, w połowie paplanina w uwikłaniu, drugą opinię mógłby usprawiedliwić jedynie kontekst ironiczno-fantastyczny, trzecie zdanie to prawda absolutna.
Zaczynam w ten sposób, bo jestem tuż po obejrzeniu filmu „Uwikłanie” wg scenariusza Machulskiego i Jacka Bromskiego (także reżysera tego haniebnego, serialopodobnego wyrobu kinowego) oraz po około ośmiogodzinnej lekturze „Ziarna prawdy”, najnowszej książki Zygmunta Miłoszewskiego, autora bestsellerowego „Uwikłania”. Tamtej, nagradzanej, i tak przez Pilcha podziwianej, powieści wcześniej nie czytałem, jakoś mnie ominęła w rytmie codzienności. Ucieszyłem się więc na film, który właśnie się ukazał na DVD. Macherzy od komercyjnej sieczki, kiedyś zdolni, choć zawsze zbyt kasowi Bromski z Machulskim uczynili jednak Miłoszewskiemu warte prokuratorskiego śledztwa zło. Poważnie: filmowe zbrodnie na literaturze powinno się wreszcie zacząć ścigać z urzędu lub obywatelskiego doniesienia (chętnie napiszę pozew). Bohaterką filmu, niby nakręconego na podstawie „Uwikłania”, jest bowiem niejaka i nijaka Agata Szacka, młoda pani prokurator debiutująca w świecie spraw kryminalnych. Bohater książki to natomiast Teodor Szacki, trzydziestoparoletni prokurator z pewnym męskim pokręceniem jako istotną cechą charakteru, niewielką rodziną (żona Weronika i córka Helcia). Ładna mi adaptacja. Zamiast pierwszej części zapowiadanej na literacką serię opowieści o chropowatym, ale interesującym facecie, Bromski z Machulskim bezwstydnie wypreparowali maślaną papkę z ogranymi w TV aktorami. Na miejscu Miłoszewskiego ledwo bym się powstrzymał od wyciągnięcia przynajmniej pięści. Reżyserzy ze studia Zebra odarli znakomitą powieść z najważniejszego, nie proponując w zamian nic wartościowego. Po jaką cholerę było przebierać stołecznego wygę Teodora Szackiego w fatałachy krakowskiej waćpanny? Bo największy w Europie rynek lepiej się fotografuje? Żeby zadowolić zakochanego w wawelskim grodzie pana Andrzeja Wajdę? Niedźwiedzia przysługa – tak się powinien ten antyfilm nazywać.
Strata niepowetowana, ale trudno. Trzeba z żywymi naprzód. Na szczęście, Miłoszewski wydał kolejną powieść, „Ziarno prawdy”. Zbliżający się do czterdziestki, rozwiedziony Teodor wyjechał do Sandomierza, gdzie od czasu do czasu w samotności pochlipuje za warszawską przeszłością, często spotyka się na seks z piękną, młodą Klarą (zresztą nie tylko) i czeka na godną swojego doświadczenia sprawę. Rytualne zabójstwo małomiejskiej społeczniczki staje się początkiem kilkutygodniowej pogoni za bestią, która morduje z okrucieństwem porównywalnym do domniemanej bezwzględności Żydów z katedralnego obrazu de Prevosta. W tle współczesnych wydarzeń (kwiecień - a jakże, rok 2009) mamy zatem historię relacji polsko-żydowskich, prawd, półprawd, kłamstw i zabobonów. Sandomierz rzeczywiście był w XVII wieku miejscem procesów o mordy rytualne. W przeważnie niewymuszony sposób wykłada Miłoszewski w dialogach fragmenty wiedzy na temat na Ż. Kielce przecież niedaleko, pojawia się motyw powojennej esbecji, nazwiska Bolesława Piaseckiego, Salomona Morela, ale też Szymona Wiesenthala. Autor stara się na marginesie rozwiązywania kryminalnej zagadki wyjaśnić tzw. polski antysemityzm, zracjonalizować traumy jednych i drugich, potępiając wydzielające się z ludzkiej żółci stereotypy. Ściany mieszkania lubelskiego rabina, dokąd trafia Szacki po radę, wytapetowane są zdjęciami izraelskich miss w strojach kąpielowych. Lecz w Sandomierzu panika narasta, wraz z następnymi, coraz brutalniejszymi zabójstwami. „Interesuje mnie jedno: – mówi prokurator-szeryf do grupy dziennikarzy - znaleźć i postawić przed sądem sprawcę tych zbrodni. Jest mi obojętne, czy to będzie wskrzeszony z martwych Karol Wojtyła, Ahmed z budki z kebabami, czy jakiś chudy Żyd (...), wypiekający macę w piwnicy. Ktokolwiek to jest, zostanie wyciągnięty za swoje zawszone pejsy z tej wilgotnej nory, w której się schował, i odpowie za to, co zrobił”.
O zagadce więcej nie napiszę, z wiadomych przyczyn. Miłoszewski wytrawnie gubi tropy, tożsamość mordercy poznamy pod koniec książki, niczego się nie domyślając. A po drodze poznamy galerię smacznie i realistycznie zarysowanych typów. Szeryf wcale oczywiście Eastwoodem nie jest, czego ma bolesną świadomość, jego współpracownicy również okazują się postaciami dalekimi od papieru. Znajduje się przestrzeń na popkulturowe żarty: o Arturze Żmijewskim-ojcu Mateuszu i jego słynnym rowerze, dostaje się Nosowskiej za kiepską „Osiecką” i Kasi Kowalskiej „wyjącej piosenki Republiki”. Najmocniej Miłoszewski krytykuje media, obrazowo zestawiając przemielone przez publikatory informacje z wymiocinami, do których dosmaża się nowe mięso, pieprzy i soli dla efektu. Znalazłem w tej powieści może dwa, trzy zdania do stylistycznej poprawki, parę niepotrzebnych mrugnięć okiem (nazwiska!) i prawie 400 stron czystej przyjemności czytania. Dlatego czekam na trzecią (podobno ostatnią) część cyklu o Szackim i wracam do książkowego „Uwikłania”, nieszczęśnie przerobionego na rytualny gniot przez ekspertów od filmowej tandety. Jak ogłasza wydawca, prawa do wydania „Ziarna prawdy” w USA zostały sprzedane jeszcze przed polską premierą. Życzę Miłoszewskiemu zasłużonego sukcesu na zachodnich rynkach (choćby i niemieckim) oraz rozwodu ze studiem Zebra, które, niestety, przygotowuje ekranizację horroru „Domofon” z 2005 roku.
Dobra wiadomość na koniec: na manipulacje Bromskiego i Machulskiego przy sandomierskim śledztwie Szackiego (Szackiej) nie ma szans. 35-letni pisarz o ogromnym talencie, wybitnym rzemiośle, zdecydował się bardziej zadbać o swoje pomysły, bohaterów i w konsekwencji czytelników. Na festiwalu Dwa Brzegi powiedział wprost o takiej ewentualności: „Po moim trupie”. Lepiej późno, niż później.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
Zygmunt Miłoszewski ZIARNO PRAWDY, W.A.B., 2011