Monday, October 17, 2011

DIALOG FESTIVAL 2011, cz. 2


6. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog, odbywający się w tym roku pod hasłem NIECODZIENNI, przestał być codziennością wrocławskich teatrofilów. W ciągu 8 dni, przy pełnej widowni, 240 artystów z 8 krajów zaprezentowało widzom 15 różnych spektakli. Debatujący na finał uczestnicy panelu dyskusyjnego zwrócili uwagę, że teatrem, kulturą niekomercyjną interesuje się nie więcej niż 15 procent tzw. społeczeństwa, więc już choćby z tego powodu należą do grona ludzi niecodziennych. Jak transwestyci z mądrego przedstawienia Belgów Alaina Platela i Franka van Laecke, jak na końcu świata przeżywający swoje dramaty i fascynacje Chilijczycy, jak wyautowani z życia wykolejeńcy z placu Sergles Torg w centrum Sztokholmu (lub innej europejskiej stolicy). Niecodzienni są także sami artyści, którzy potrafili dialogową publiczność zachwycić, zaintrygować, zmusić do myślenia, a także rozjuszyć i zirytować.

Najwięcej emocji wzbudziło przedstawienie O TWARZY włoskiego prowokatora współczesnej sceny Romea Castellucciego - drastyczny komentarz na temat upadku Wartości, posługujący się mocnymi obrazami (i zapachami), wieloznacznymi metaforami. Widzowie albo odrzucali spektakl, albo byli nim poruszeni. Zasłużone bardzo dobre przyjęcie spotkało słoweński Teatr Mladinsko. Reżyser Oliver Frljić i jego aktorzy opowiedzieli o narodowych sporach po rozpadzie byłej Jugosławii, zmienili przestrzeń teatru w pole bitwy między sobą, a także pomiędzy sceną a widownią. Dostawaliśmy kulą w łeb z teatralnej atrapy pistoletu i tekstem w mózg, oskarżani o obojętność wobec Srebrenicy. Naśmiewano się z polskiej mgły smoleńskiej, wytykano podwójną moralność. Spektaklowi PRZEKLĘTY NIECH BĘDZIE ZDRAJCA MEJ OJCZYZNY! (cytat z jugosłowiańskiego hymnu, jak wiadomo, przypominającego melodią polski) przydałyby się niewielkie nożyczki, lecz i tak Frljić, nazywany przez niektórych chorwackim Janem Klatą, okazał się twórcą z ostrym publicystycznym pazurem i nieposkromionym talentem do inicjowania inspirującego niepokoju. Chilijskie SIMULACRO, tożsame w temperamencie i tonie, nie miało takiej siły, choć kiedy aktor piętnował kłamstwo turystycznego oglądu tamtejszej rzeczywistości, zrobiło się w urlopowych żyłach mroźno. Do Chorwacji jeździmy jeszcze częściej niż na Kubę czy Dominikanę i też tego, co tkwi pod kurortową szminką, nie dostrzegamy. Przy okazji słoweńskiej ofensywy pomyślałem, jakie wrażenie mógłby zrobić na Francuzach lub Anglikach polski teatr, gdyby objeżdżał Europę w kilka lat po wojnie ze sztuką o naszym Wrześniu lub gdyby jakiejś żydowskiej trupie udało się wtedy podobne przedsięwzięcie.

Nie zawiedli oczekiwani przez publiczność: Emma Dante i jej błyskotliwi TANCERZE, Holender Ivo van Hove z zarazem nowoczesnym i tradycyjnym widowiskiem ROSJANIE! wg Czechowa oraz Krystian Lupa, który przywiózł do Wrocławia zrealizowaną w Lozannie POCZEKALNIĘ. To z początku trudne do wytrzymania przedstawienie, wypełnione gęstymi, męczącymi dialogami-malignami, z każdą godziną nabierało teatralnej poezji, by przemienić się w liryczny portret ludzi, którzy nawet na dnie próbują zatrzymać w sobie człowieka. Ich konieczność-wybór-los, czyli alkoholowo-narkotykowo-psychiczny haj life narysował Lupa bohemiczną kreską, widza zostawiając jednak z czystym współodczuciem. Druga część POCZEKALNI to arcydzieło. Ogromny aplauz i owacje na stojąco towarzyszyły GARDENII, belgijskiej opowieści o kabarecie złożonym z wiekowych transwestytów. W momencie pojawienia się w polskim sejmie osób otwarcie i odważnie manifestujących własną odmienność (niecodzienność) GARDENIA zabrzmiała wyjątkowo aktualnie, chociaż akurat festiwalowi widzowie nie polityczno-społecznym akcentem zawracali sobie głowy, ciesząc się z perfekcyjnie wykonanego teatru. Ten spektakl wywołał uśmiech, zrozumienie, pozwolił nam się jeszcze bliżej poznać. Jeszcze bliżej, bo niecodzienni są bohaterami teatru od lat, ich cudną inność znamy doskonale. My, czyli zainteresowani sztuką, czyli ci z owych 15 procent. A przecież to, o co walczą artyści, przydałoby się najbardziej 85 procentom tamtych nas-mas. Retorycznie pytała Marie-Helene Falcon w wieńczącej debacie: co pokazać w teatrze i jak, by dialog sceny z widownią był szerszy? Sugerował Johan Simons, mający doświadczenia bezpośrednie: widz, który nie chodzi na co dzień do teatru, potrafi docenić sztukę, trzeba więc do widza dotrzeć, zagrać w koszarach, wyjść, nawiązać kontakt. Trzeba trochę więcej pieniędzy dla teatru, by móc obniżyć ceny biletów. Tylko wtedy niecodzienni sztuki mogliby czegoś nauczyć codziennych.

Zbierały mniejsze i większe cięgi polskie spektakle zaproszone, włączone w Dialog, niedorastające do europejskich celnością, pasją, postępowością. Tak wyszło. Autorski festiwal niesie w sobie i taką opcję, potencjał przestrzelenia. Zamiast, na przykład, bytomskiego HAMLETA można by pokazać coś wartościowszego, coś współcześniejszego, co trafniej współgrałoby z programem całości. Nawet z nierównym, eksperymentalno-szkolnym węgierskim LEONCEM I LENĄ, formalną ciekawostką do zapamiętania. Bo siłą festiwalu Dialog jest również jego całość, zaplanowana przez wyrafinowaną mistrzynię reżyserii Krystynę Meissner. Obejrzenie wszystkich (prawie wszystkich) przedstawień wraz z przynajmniej wybiórczym uczestnictwem w debatach, spotkaniach daje wiedzę o życiu teatralnym Europy, nowych, innych językach, tematach, jakie zajmują nienadodrzańskich mieszkańców. Dialog zostawia po sobie pytania: czy Jezus XXI to ciągle ten sam Jezus?, czy da się pomóc Płatonowowi obok lub Iwanowowi wewnątrz nas?, co zrobić, by tolerancja, wolność, rozmowa stały się normą, nie złudzeniem? I tak dalej. Czas na odpowiedź: 2 lata. Do Dialogu nr 7.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..........................................
Dialog Festival 2011, reż. Krystyna Meissner