A teraz z innej beczki.
W 2003 roku
polskie siatkarki zdobyły mistrzostwo Europy, powtórzone po dwóch latach. Potem
jeszcze dwukrotnie znalazła się nasza żeńska reprezentacja w najlepszej czwórce
tej imprezy. Zdaje się jednak, że brązowy medal turnieju rozgrywanego w Polsce
w 2009 to ostatni taki sukces w narodowej kobiecej siatkówce na lata. Przy
podejściu, jakie prezentuje część zawodniczek, dzięki nadaktywności działaczy
zmieniających trenerów jak Wlazły skarpetki, przy braku zdrowych relacji między
kadrą a klubami trudno o optymizm.
Zaczęło się
od kłopotów Andrzeja Niemczyka z samym sobą, później było już tylko gorzej.
Nigdy nie udało się polskim zawodniczkom osiągnąć czegokolwiek istotnego na
arenie światowej, co udawało się porównywalnym z nimi Holenderkom, Serbkom czy
Niemkom. Złotka przegrywały na mistrzostwach świata najważniejsze mecze, World
Grand Prix sztaby szkoleniowe zwykle odpuszczały, traktując ten ważny dla
rankingu i prestiżu turniej ćwiczeniowo, jako inwestycję na przyszłość. Jaką
przyszłość? Szczyt głupoty odbył się w tym roku, kiedy w trakcie przygotowań
wymieniono Jerzego Matlaka na Alojzego Świderka, wcześniej pozwalając kluczowym
siatkarkom na przerwę od reprezentacji. W momencie, gdy ważą się losy udziału
Polek w igrzyskach olimpijskich. Osobiście
nie wierzę w awans z kwalifikacji kontynentalnych, bo trzeba by je wygrać
(tylko jedna drużyna jedzie do Londynu), pokonać Rosję i inne, mocniejsze dziś
od polskiej, ekipy. Nie widzę też wystarczającego zapału u naszych zawodniczek,
może dlatego, że kobieca drużyna jest dla Polskiego Związku Piłki Siatkowej tą
mniej wartą pieniędzy i zainteresowania.
Konflikt
Matlaka z Katarzyną Skowrońską-Dolatą odbił się w bieżącym sezonie czkawką,
ponieważ trener nie mógł skorzystać ani z narzekającej na urazy Joanny Kaczor,
ani z chybotliwej fizycznie Anny Barańskiej-Werblińskiej. Wezwany za pięć
dwunasta Alojzy Świderek próbował przestawić schematyczną grę przetrzebionej
drużyny na styl nowocześniejszy, szybszy, w ciągu zaledwie kilku tygodni. Zdało
się to na nic, bo drużyna przegrała World Grand Prix tak frajersko jak jeszcze
nigdy. Do dziś nie mogę pojąć, jak, przy najłatwiejszym losowaniu w historii,
można było nie wejść do finału WGP (nawet mimo kadrowych kłopotów). Wystarczyło
zwyciężyć w jednym z dwóch meczów z Dominikaną. Może jednak zmiany odbyły się
za szybko? Kontuzje Barańskiej, Kaczor, Katarzyny Gajgał, kompletnie
niezrozumiała postawa Marioli Zenik czy Małgorzaty Glinki obnażyły słabość
polskiej siatkówki kobiecej.
Tak dalej
być nie może, że w najważniejszym okresie w wyjściowym składzie brakuje tylu
podstawowych reprezentantek. Trzeba się wreszcie zastanowić, skąd te częstsze
niż w innych zespołach narodowych urazy, a przede wszystkim zmienić mentalność
gwiazdorek. Dlaczego wszystkie najlepsze drużyny świata przez lata grają w
identycznych składach, rozsądnie i systematycznie odświeżanych, a my musimy co
sezon klecić nowy team? Ktoś chce odpocząć w najgorszym z możliwych momentów, a
w efekcie, najprawdopodobniej, nikt nie pojedzie na igrzyska, bo na igrzyskach
Polska nie wystąpi. Wzorem niech tu będzie Angelina Grün, której gra, a nawet
sama obecność w zespole pomogły Niemkom w idealnej chwili, podczas mistrzostw
Europy i w czasie Pucharu Świata. Także dzięki temu utalentowane Niemki
(prowadzone od 2006 roku - ! – przez Giovanniego Guidettiego) wypaliły wtedy,
kiedy powinny i na Londyn mają zdecydowanie lepsze widoki niż dołujące w
rankingu Polki, bez szans na interkontynentalny turniej ostatniej szansy.
Awans do
igrzysk z pierwszego miejsca w majowych zawodach w Stambule byłby cudem,
podobnym do złotego medalu wywalczonego w 2003 roku, również w Turcji. Jeśli
się nie zdarzy, będzie to rzeczywisty początek końca wspaniałej fali
popularności żeńskiej siatkówki w Polsce. Aby wzbudzić kolejną, potrzeba będzie
następnego sukcesu, o który powalczą, mam nadzieję, nowe, bardziej zaangażowane
w sport siatkarki z trenerem na lata, nie miesiące, oraz działacze z głową, nie
tylko uśmiechem.
Gdzie ich szukać?
GRZEGORZ
CHOJNOWSKI