Sunday, December 4, 2011
BLANCHE I MARIE (Teatr Polski we Wrocławiu)
Najlepsza (według krytyków zapytanych przez miesięcznik Teatr) scena w Polsce często oddaje ostatnio swoje deski w ręce debiutantów lub reżyserów najmłodszego pokolenia. Nie zawsze z pełnym sukcesem, ale po udanym „Farinellim” Łukasza Twarkowskiego, który z Bartoszem Porczykiem stworzył teatr na poziomie off-broadwayowskim, udała się również pierwsza realizacja Cezaremu Iberowi.
Jeśli widz zna historię histerycznych widowisk profesora Charcota, początki psychoanalizy Freuda i mroczną legendę kliniki w Salpetriere, przez pierwszą godzinę przedstawienia może słyszeć, zbyt uważnie nie słuchając, bo jest to raczej okraszone kilkoma towarzyszącymi filmami czytanie tekstu niż inscenizacja. Poznajemy psychoanalizonarracyjny kwartet, dowiadujemy się, kto pełni w nim jaką rolę, na pierwszy plan wysuwa się postać Blanche (bardzo dobra w fizycznie niełatwym wcieleniu Anna Ilczuk), czyli asystentka i przyjaciółka Marii Skłodowskiej-Curie, wcześniej najsłynniejsza pacjentka niesławnego szpitala. Iber zaproponował konwencję wspólnotowego seansu prowadzonego przez Freuda (Michał Opaliński), lecz nie potrafił, wraz z aktorami, wprowadzić publiczność w stan podwyższonego zainteresowania, nie mówiąc o teatralnej hipnozie. Zbyt dużo tu słów wprost, za wiele relacji, spowiedzi, gadania, za mało czegoś więcej.
Owszem, budzi szacunek debiutancka oszczędność (także scenograficzna), ale przydałoby się trochę tego, co decyduje o atrakcyjności przekazu, chciałoby się liczniejszych dialogów zamiast monotyrad. Zatem dopiero druga część „Blanche i Marie”, mniej więcej od wizyty Jane Avril-Haliny Rasiakówny (jak ona to robi, że z dwugodzinnego spektaklu tak mocno pamięta się jej krótki epizod?), robi wrażenie. Głos zabiera zakochana w żonatym mężczyźnie Maria (umiejętnie wyważona Marta Zięba), dochodzi do siostrzanych zapasów, Charcot (Wiesław Cichy) staje się Prosperem, biało-czarna stylistyka tego, co widać ustępuje pola rumieńcom tego, czego nie zauważymy oczami ani nie usłyszymy przez uszy.
Mniej eseju, więcej teatru, a debiut Ibera byłby bezdyskusyjnym wydarzeniem, bo w treści nie odkrywamy niczego nowego. Ludzką, kobiecą stronę noblistki znamy przecież nie od 2011, czyli Roku Skłodowskiej-Curie, a jej szczerze w końcu wyartykułowana wśród serii uników pochwała pierwiastka miłości jest może i dobrą, lecz nieolśniewającą nowiną.
Z Ibera będą ludzie, proszę to zapamiętać, oglądając ten niedoskonały, subtelny, nieźle zagrany spektakl.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
Per Olov Enquist BLANCHE I MARIE, reż. C. Iber, Teatr Polski we Wrocławiu, 4.12.2011