Sunday, June 2, 2013

Mariusz Urbanek BRZECHWA NIE DLA DZIECI


Mariusz Urbanek zaczyna swoją najnowszą książkę, tym razem poświęconą Janowi Brzechwie, od zwięzłego wstępu, w którym wymienia cztery zawodowe role autora SZELMOSTW LISA WITALISA: adwokat, poeta, satyryk, bajkopisarz. Na kolejnych stronach dojdzie do tego zestawu jeszcze postać kobieciarza, którą Brzechwa odgrywał w życiu równie biegle co pisał i bronił klientów na sądowej sali (specjalizował się w prawie autorskim). Kim najbardziej chciał być?

Wychodzi na to, że kimś w rodzaju kuzyna
Bolesława Leśmiana, czyli poważnym poetą, o wielkim geniuszu tworzenia strof wcześniej niespotykanych. Bardzo się starał, by na ów parnas się dostać, by Leśmian powiedział o wierszach krewniaka coś pochlebnego. Powiedział, lecz dopiero o tych dla dzieci, a więc późno. Brzechwa (taki pseudonim wymyślił Janowi Bolesław) dobiegał wtedy czterdziestki. Lżejszych i frywolnych utworów miał już na koncie wiele, przez dwudziestolecie międzywojenne zapełniał repertuar najlepszych warszawskich kabaretów własnymi tekstami. Jedną z rewii ułożył wspólnie z Tuwimem i Hemarem. Jako Szer-Szeń. Jako prawnik używał prawdziwego nazwiska Lesman. Niestety, nie zachował się film PARADA REZERWISTÓW na postawie jego scenariusza, z Dymszą i Mankiewiczówną; kinowy sukces zdarzył się Brzechwie długo po śmierci, jeśli nie liczyć ekranowej adaptacji powieści Makuszyńskiego O DWÓCH TAKICH, CO UKRADLI KSIĘŻYC (z małymi braćmi Kaczyńskimi). Z Makuszyńskim łączy Brzechwę do dziś literatura przeznaczona dla młodych czytelników, podobieństw w życiorysach nie znajdziemy zwłaszcza po II wojnie światowej. Pierwszego bowiem nowa władza nie uzna za swego, drugi na ten związek zasłuży.

Wcześniej zdarzy się okupacja, którą Jan Lesman przetrwa zdumiewająco bezpiecznie. „Okupacja mnie nie dotyczyła. Byłem zakochany” – oświadczy potem ktoś, komu ani przedwojenna inteligencko-adwokacko-artystyczna przeszłość, ani żydowskie korzenie nie zaszkodziły ani w czasie ery Hitlera, ani Stalina. Podczas wojny Brzechwa napisał sporo zachowywanych na lepsze lata drobnych utworów, a także AKADEMIĘ PANA KLEKSA, rzecz może eskapistyczno-metaforyczną, lecz przede wszystkim znakomitą. Uaktywnił się w Powstaniu Warszawskim, raz znalazł się w śmiertelnych tarapatach: był przesłuchiwany na Szucha. „Kobieta, którą kocham, nie chce się ze mną połączyć, a życie bez niej nie ma dla mnie wartości” – powiedział gestapowcom, odrzucając zarzut o żydowską narodowość, dodając, że jeśli chcą go rozstrzelać, to proszę bardzo. Był przy tym tak bezczelny, iż, już po wypuszczeniu, wrócił, by zabrać zostawiony w pokoju przesłuchań tort.


Z socjalistyczną władzą się zbratał, pisał, co trzeba, choć raczej nie z wiary. Trudno zresztą po lekturze książki Mariusza Urbanka uwierzyć w jakąkolwiek wiarę autora PCHŁY SZACHRAJKI. Z zamieszczonego na finał wywiadu z córką Krystyną wiemy, że sprawy religii nie były dla ojca istotne. Życie rodzinne? Chyba też nie, skoro zwracał uwagę na wszystko, co się rusza, mimo trzech małżeństw, a jedynym dzieckiem się specjalnie nie interesował. Może i pragnął zostać poważnym poetą, lecz przecież musiał zauważyć jakość tych niby błahych wierszy dla najmłodszych i ich recepcję. Lepsza taka nieśmiertelność niż żadna. O Leśmianie raz sobie przypomną Polacy, raz pójdzie w zapomnienie, a bez Brzechwy nie urośniemy i nie dojrzejemy. Z pewnością pochłaniał go erotyzm (Nałkowska: „choć poeta słaby, mężczyzną jest powabnym”). Anegdota głosi, iż to dla względów pewnej otwockiej przedszkolanki zaczął rymować inaczej. Dlaczego więc atakował pisarzy-emigrantów? Po co publikował „Gryps dla Lechonia”? Z konformizmu? Potrzeby spokojnego i dostatniego życia?


W biografii Jana Brzechwy miał miejsce jeszcze jeden epizod, którego zmarły w lipcu 1966 roku poeta nie mógł być świadomy. 30 lat później znaleźli się chętni do usunięcia jego nazwiska z tablic ulicznych i szkolnych. Spór toczył się jakiś czas, między prawicą i resztą. Wygrał Brzechwa, siedzący dziś na tarnowskim deptaku obok podobnie brązowych Herberta i Osieckiej, bo właśnie tak wybrali czytelnicy tamtejszych bibliotek. Jakkolwiek ten życiorys, jak zwykle sumiennie zebrany i atrakcyjnie podany przez Mariusza Urbanka, by wyglądał, liczy się to, co po artyście pozostaje. I bez znaczenia są dziś pytania w stylu: Ile ważą dwa kleksy w kajecie i czy jaskółka potrafi być krową? No chyba że pyta pan Brzechwa.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Mariusz Urbanek BRZECHWA NIE DLA DZIECI, Iskry, 2013