Thursday, January 7, 2010

Książki 2009

Książka roku? Na szczęście nic takiego nie istnieje. Dziś każdy ma własne tytuły najcenniejsze i nikt też nie jest w stanie być na bieżąco ze wszystkim. Dla wielu czytelników objawieniem są nieprzeczytane nigdy wcześniej klasyki, z którymi najlepsza publikacja obecnego czasu nie może rywalizować. A obecny czas w literaturze to okres naprawdę wysokiego poziomu i ilościowego nadmiaru. Trudno się w tym wszystkim znaleźć, mnie trudno też dociec, na czym polega sekret tego rynku. Bo książek statystycznie czyta się mało, coraz mniej, a tytułów przybywa w sprinterskim tempie.

Bardzo wybiórczo i bardzo osobiście rok 2009 na razie zostawia mi po literackim sobie wspaniałą powieść noblisty sprzed roku, czyli "Muzykę głodu" (będę się co do tak przełożonego tytułu upierał) Jeana Marie Gustawa Le Clezio i kilka pozycji opowiadających o teatrze. Z "Grotowskim. Przewodnikiem" i "Witkacego portretem wielokrotnym" na czele. Le Clezio, którego niewielu znało przed Noblem (co w kontekście owej "wielkiej liczby" wstydem nie nazywajmy), zaczarowuje zwłaszcza stylistycznie, snując prostą opowieść o okołowojennych losach pewnej dziewczyny. Jeśli z czytania chcemy mieć przyjemność, to w przypadku "Muzyki głodu" znajdujemy rozkosz. "Grotowski. Przewodnik" to z kolei rzecz wyjątkowa, bo niespotykanie przystępnie prezentuje sylwetkę najbardziej mglistą w naszej kulturze. Jerzy Grotowski pod piórem Dariusza Kosińskiego zyskuje ludzką stronę, nie tracąc artystowskich rysów. Jest i o nim, i o jego spektaklach, a nawet metodzie. No i, co najważniejsze, autorska perspektywa, zawsze zbliżająca do niełatwego tematu. Bohater drugiej książki, Stanisław Ignacy Witkiewicz, również ma swoje tajemnice, których pewnie nie odkryjemy, mimo tak niesamowicie oddanych badaczy-fanów jego życia i twórczości, jak Janusz Degler. Mnóstwo anegdot towarzyszy tu tekstom pogłębiającym wiedzę o pisarzu, eseje przeplatają się z listami, pełnymi, jak to u Witkacego, językowo-towarzyskich niespodzianek. Przebojem jest kronika drugiej połowy życia autora "Szewców", napisana z iskrą i ikrą. Do tych trzech książek ciągle jeszcze wracam, ciągle znajdując coś nowego.

Rozczarowała mnie Olga Tokarczuk, bo zamiast się rozwijać zabrnęła w nietrafione, pretensjonalne pisadło (w odróżnieniu od czytadła, które może dawać przynajmniej jakąś radość). Część akcji jej najnowszej powieści dzieje się w lesie, w którym pisarka najwyraźniej gubi całą subtelność niegdysiejszej swojej prozy. Teraz zostaje tylko poza ekologiczno-feministyczna, a więc element irytujący, i wniosek, że nie każdy sprawdza się w gatunku thriller lub kryminał. Inny rodzaj zawodu spotkał mnie wraz z książką Michała Witkowskiego "Margot", bo wzbudziła obawy, że utalentowany autor pójdzie drogą literatury rodzajowej, środowiskowej, czerpiąc z coraz to wymyślniejszych osobowości tzw. prawdziwków. Ślepa to ulica, czego "Margot", zbieranina podrasowanych zasłyszeń, najlepszym dowodem. Witkowski schodzi w ten sam kąt, co Dorota Masłowska od "Pawia królowej" do dziś. Kąt nibyprzypowieści, nibygroteski, nibysatyry z ambicjami diagnozy społecznej, w rzeczywistości niewiele mówiącej o rzeczywistości. Dla mnie egzotyka, czyli nic, bez czego nie mógłbym się obejść. Najwyraźniej autorzy, w których kiedyś wierzyłem, przestali wierzyć w siebie albo po prostu znaleźli się na twórczym rozdrożu i wybrali tak, że w tej chwili nam zwyczajnie nie po drodze.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI