Saturday, November 22, 2014

Jan Stanisław Witkiewicz RUDOLF NUREJEW




28 września 2014 roku umarła Maria Krzyszkowska. Prawie nic o tym w mediach nie było. Odejście Krzyszkowskiej przeoczyli nawet redaktorzy zwyczajowych wspomnień o zmarłych w ciągu poprzedzających 1 listopada miesięcy. A większej gwiazdy polskiego baletu w wieku XX nie mieliśmy. Jej matce Tatarka wywróżyła podczas wakacji na Krymie, że urodzi córkę, która będzie sławną artystką. Byłaby sławniejsza, gdyby nie żelazna kurtyna. Debiutowała tuż po wojnie w choreografii ułożonej przez późniejszego męża Leona Wójcikowskiego. Na pierwszej lekcji w konspiracyjnej szkole powiedział jej, że ma „wspaniały skok”. Ten skok i nie tylko podziwiała publiczność przede wszystkim warszawska, gdzie po zakończeniu kariery tancerki Krzyszkowska kierowała baletem. Potem jeszcze stworzyła od podstaw zdolny zespół w Teatrze Roma i wycofała się z życia zawodowego i publicznego. Zmarła w Legionowie w wieku 89 lat, choć to niepewne, bo – jak mówiła w wywiadzie-rzece („Życie dla tańca”) Janowi Stanisławowi Witkiewiczowi: „Pan pozwoli, że postąpię jak Maja Plisiecka, która w żadnej swojej książce nie podaje daty urodzin”.

Jan Stanisław Witkiewicz jest autorem wielu książek o tematyce muzycznej, najwybitniejszym dziś u nas krytykiem baletowym. Niestety, w stanie recenzenckiego spoczynku. W zamian – co jakiś czas – publikuje biografie. Po Krzyszkowskiej, Wójcikowskim, Grucy, Malakhovie przyszedł czas na historię Rudolfa Nurejewa. Właśnie wydały ją Iskry.

Zaczyna się od dramatycznej sceny śmierci może najważniejszego tancerza w dziejach baletu. „Umierał w potwornych bólach” – tak brzmi pierwsze zdanie książki, która na prawie 200 stronach przypomina, jak burzliwie żył. Kochał i tańczył. Te dwa pragnienia wypełniły świat arcybaletmistrza, prowadząc go od ówczesnego Leningradu, gdzie młodzieniec szybko stał się czołową postacią w Teatrze Kirowa, po najbardziej prestiżowe i najmodniejsze miejsca globu. Od internatu, często wbrew regułom opuszczanego, by chodzić na spektakle Kirowa, po nowojorską łaźnię gejowską, gdzie uczestniczył w orgiach. W czerwcu 1961 roku zamiast wracać do Rosji został w Paryżu, prosząc o azyl polityczny. Do śmierci w paryskim szpitalu (miał 55 lat, AIDS) żył tak jak napisana jest ta opowieść: w nieustającym rytmie. Bez odpoczynku, bez antraktu. W książce Witkiewicza nie ma rozdziałów, fabuła biografii Nurejewa płynie jak jej bohater w najwspanialszych skokach: Don Kichota, Lucyfera, Romea, Apolla. Każdą z tych postaci był nie tylko na scenie.

Nurejew to pierwszy z tancerzy, który wydobył się na sceniczną niepodległość. Dotąd mężczyzn w balecie uważano za tło, przyrząd niemal, jedynie towarzyszący popisom balerin. On to zmienił, stał się numerem jeden. Dla niego widzowie przyjeżdżali do Opery Paryskiej czy Metropolitan, płacąc tysiące dolarów za bilety. Podziwiały go gwiazdy kultury masowej, politycy. Nie przerywając aktywności tanecznej, pracował jako choreograf. Ostatnią premierę przygotował na kilka miesięcy przed śmiercią. Występował również jako dyrygent, bo Karajan powiedział mu kiedyś, że dyrygenci są długowieczni. W lipcu 1992 roku po raz ostatni – jak się okazało – prowadził III Symfonię Beethovena w San Francisco.

W książce Witkiewicza jest wszystko, co zbudowało legendę Rudolfa Nurejewa: fakty i anegdoty, relacje z
Fonteyn, Bruhnem, partnerami ze sceny i z prywatnego pokoju (co nierzadko łączyło się w jedno), są wielkie nazwiska (Dietrich, Jagger, Balanchine, Allen, Barysznikow), mocne momenty, cały blask, ale i mrok, którego los tancerzowi nie oszczędził. Na pierwszy plan wysuwają się jednak pasja, namiętność, miłość, realizowane w wartkim pulsie życia ciągle  nienasyconego nimi artysty.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
Jan Stanisław Witkiewicz RODOLF NUREJEW, Iskry, 2014