Friday, June 20, 2014

Raz jeszcze o Teatrze Polskim

Pojawiły się tzw. przecieki ws. decyzji Zarządu Województwa Dolnośląskiego o odwołaniu Krzysztofa Mieszkowskiego z funkcji dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu. Nie jest to dobra wieść.

Pod wieloma względami Mieszkowski jest idealną osobą na tym stanowisku. Dzięki jego wizji (choć nie wszystkim ona w smak) Polski wyszedł z artystycznego impasu i stał się znów po latach jedną z topowych scen teatralnych w kraju, chętnie zapraszaną na gościnne i festiwalowe występy w świecie. Jak tę pozycję zbudowano? Zapraszając wybitnych artystów i umożliwiając im względnie komfortową pracę z wybitnymi aktorami, stawiając na twórców, którzy potrafią atrakcyjnie powiedzieć coś nie tylko ciekawego, ale i nowego współczesnym widzom. Nie zawsze się oczywiście udawało, bywały strzały chybione, lecz tak – co najmniej – intrygującego repertuaru nie dorobiła się żadna wrocławska scena. Czemu więc zarząd chce odwołać dyrektora teatru powszechnie w środowisku chwalonego (ponad 140 nagród na festiwalach), chętnie odwiedzanego przez publiczność (wpływy z biletów w tym roku mogą sięgnąć nawet 3 milionów złotych)?

Krzysztofowi Mieszkowskiemu zarzuca się niegospodarność, niezachowanie dyscypliny finansowej, bo Polski ma już ponad 600 tysięcy zobowiązań wymagalnych. A w umowie o prowadzenie tej instytucji z dyrektorem istnieje zapis o ewentualności zwolnienia, gdy owe wymagalne będą się utrzymywać w kolejnych trzech miesiącach. Tak się właśnie zdarzyło. Zdaje się też, że urzędnicy wyczuli moment zapewniający powodzenie ich działań, które podejmowali już przynajmniej dwukrotnie w przeszłości. Kłopoty finansowe teatru ciągną się od lat, w papierach kosztów-wydatków cyfry się wojewódzkim zarządcom nie zgadzają nie od dziś. Za pierwszym razem, w 2007 roku, odejście Mieszkowskiego zablokował były już minister kultury Bogdan Zdrojewski, aktualnie poseł-elekt Parlamentu Europejskiego. Może i środowisko kulturalne znowu zaprotestuje, jednak bez przychylności nowej pani minister uratować stołek dla Krzysztofa Mieszkowskiego się nie uda. Czy minister się wtrąci? Wątpię. Dwa lata temu wicemarszałek Radosław Mołoń, widząc długi dolnośląskich scen (nie jedynie Polskiego), planował reformę: wprowadzenie menedżerów jako szefów naczelnych (decyzyjnych). Opór środowiska był tak mocny, że pomysł arbitralnej zmiany systemowej nie mógł się powieść. I dobrze, lepiej podchodzić do instytucji artystycznych jednostkowo. Z tamtego okresu zostało ukute w Teatrze Polskim powiedzenie „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem” oraz wspomnienie po sztuce wymierzonej w urzędników („Czy pan to będzie czytał na stałe?”). No i pewnie jakaś zadra.

Czy Krzysztof Mieszkowski to rzeczywiście zły zarządca, niedbający o finanse instytucji publicznej? Dochody z biletów i frekwencja są, podobnie jak pieniądze za festiwalowe zaproszenia (w ciągu ośmiu lat 10 milionów złotych). To efekt realizowania wizji artystycznej, produkowania takich tytułów jak SPRAWA DANTONA, ZIEMIA OBIECANA, COURTNEY LOVE, DZIADY, TERMOPILE POLSKIE i tak dalej. Szukając przychodów, dyrektor namówił reżyserów i scenografów na niełatwe przenoszenie spektakli ze Sceny na Świebodzkim na Scenę im. Grzegorzewskiego, która ma liczniejszą widownię, a więc więcej biletów można sprzedać. Wnioskował też Mieszkowski z sukcesami o dodatkowe pieniądze. – W kasie brakuje miesięcznie prawie 200 tysięcy złotych, tyle mamy miesięcznych przychodów własnych – mówi dyrektor. Wychodzi zatem na zero, ale nie zostaje mu na wystawianie premier. – Stąd dług – dodaje Krzysztof Mieszkowski, oskarżany o robienie teatru na krechę.

Co do tego, że Teatr Polski jest niedofinansowany zgadza się nawet wicemarszałek Mołoń. Jeszcze kilka tygodni temu zapowiadał: Chcę to zmienić. Dziś wydaje się, iż zmiana polegać ma na ogłoszeniu konkursu na nowego naczelnego szefa, który dostanie przy okazji większą dotację. Tak było, gdy Urząd Miasta Wrocławia żegnał się z Krystyną Meissner odchodzącą z Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Pamiętam, jak Meissner mówiła o 6 milionach, których chciała i nigdy nie dostała, a po wyborze na dyrektora właśnie taką coroczną dotację otrzymuje Marek Fiedor. Mieszkowski powtarza: Teatr Polski potrzebuje dodatkowych 3 milionów na normalne funkcjonowanie. Jeśli odejdzie, a nowemu szefowi taki prezent zostanie podarowany na wejście, urząd zachowa się nie fair. Bo przyzna wtedy rację Krzysztofowi Mieszkowskiemu, uznając własny zarzut o niegospodarność za niewłaściwy.

Co Mieszkowski mógłby jeszcze zrobić, by przyciągnąć pieniądze do teatru? Może częściej współprodukować spektakle. Może powiedzieć wprost: z żalem dziękujemy za Scenę Kameralną (lub na Świebodzkim), bo przy niewystarczającej dotacji nie jesteśmy w stanie jej utrzymać. Może jednak grać mniej, a aktorom poradzić, by poszukali dżobów, jeśli chcą zarobić więcej. Może jeszcze aktywniej szukać sponsorów. A może przeprogramować trochę swą wizję na czasy niesprzyjające. Czyli: nie mam kasy na trzy duże premiery w tzw. roku finansowym, OK, zrobię jeden brylant plus parę innych tańszych realizacji. Tańsze nie zawsze znaczy gorsze, czego dowodem choćby DZIECI Z BULLERBYN czy SMYCZ. Kompromis finansowo-artystyczny przy ewidentnie zbyt małych środkach na funkcjonowanie tak dużego teatru to najwyraźniej przykra, ale konieczność. Podczas sejmikowej komisji kultury radni mówili dyrektorowi: „obowiązuje dyscyplina finansowa, choć chciałoby się więcej, dopóki nie mam środków, nie podpiszę umowy” (Janusz Marszałek), „są teatry, które stać na droższe przedstawienia, są te, których nie stać, bo mamy dołek” (Barbara Zdrojewska).

Doceniam Krzysztofa Mieszkowskiego za walkę o świetny teatr w czasach kryzysu, za to, że zebrał wokół siebie grupę znających się na rzeczy pasjonatów, stworzył z nimi teatr liczący się w kraju i międzynarodowo, pobudzający do dyskusji o kulturze w ogóle, fascynujący i denerwujący, dynamiczny i barwny. Do Polskiego chce się przyjść, coś przeżyć, wychodząc czasem zachwyconym, czasem poirytowanym, zawsze z jakimiś emocjami lub przemyśleniami. To prawdziwa i niełatwa do osiągnięcia wartość. Ale też mam do Krzysztofa Mieszkowskiego pretensje o to, że daje wojewódzkim urzędnikom (niepałającym do niego sympatią) powody do zwolnienia, ignorując zapis w swojej umowie o pracę; że zamiast nieustannej ‘ucieczki do przodu’ (jak sam to nazywa) nie robi kroku w tył. Bo jeśli go odwołają, może stracić na tym przede wszystkim teatr i widz.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI