Tuesday, October 15, 2013

DIALOG FESTIVAL, czyli GWAŁT PORZĄDKUJE ŚWIAT?



Trwa we Wrocławiu siódma edycja międzynarodowego festiwalu teatralnego Dialog, który przyciąga artystów (i widzów) z Polski, Europy i świata, jest nieocenionym i fascynującym przeglądem tego, co we współczesnym teatrze się dzieje. Dialog wymyśliła Krystyna Meissner, była szefowa Wrocławskiego Teatru Współczesnego, miłościwie (a raczej niemiłościwie) panująca dyrektorka festiwalu od 14 lat. Niemiłościwie, bo w dwuletnim cyklu przygotowuje dla publiczności nie tylko serię przedstawień, ale też temat-zadanie do przemyślenia. W tym roku hasło imprezy to GWAŁT PORZĄDKUJE ŚWIAT, co wielu osobom wydaje się nielogiczne, straszne i nie do przyjęcia. Gwałt przecież burzy porządek, wprowadza chaos, przewraca zbudowane. Ale - przewrotnie dodaje Krystyna Meissner - wyzwala siły, które przemocy się sprzeciwiają, które po pożogach i cierpieniu budują od nowa. Nie zawsze, niestety, z sukcesem, nie zawsze w słusznej sprawie lub właściwymi środkami.   

Celnie zbiera te problemy spektakl meksykańskich artystów pt. ODGŁOSY POŻARU. Troje aktorów odgrywa mroczną część historii Meksyku, rządzonego w drugiej połowie XX wieku przez dyktatorów-tyranów. Z niezgody na technokratyczny system i autorytarną władzę zrodził się tam oddolny ruch rewolucyjny, działający poprzez akty terroru. Jak czytamy na dużym ekranie w cytacie z Mao Tse-tunga: rewolucja to nie przelewki, lecz przemoc. Dobro więc czy zło? Takie pytanie kołacze się nam w głowie, kiedy oglądamy skromnie, ale pomysłowo zainscenizowany teatr przypominający fabularyzowany dokument filmowy. Co z tej sagi przemocy narodowej wynika dla narodu i człowieka? Osią złożonego z wielu relacji spektaklu jest opowieść Margarity Urias, kobiety urodzonej w 1944 roku, w pełnej brawury i romantyzmu młodości zaangażowanej w rozmaite akcje i stowarzyszenia paramilitarne. Symultanicznie używając prostych środków, w dobrym tempie, meksykańscy aktorzy i reżyserzy z kompanii Lagartijas Tiradas Al Sol (Jaszczurki leżące na słońcu) potrafią wciągnąć w krwawe dzieje swojego kraju ludzi mieszkających kilka tysięcy kilometrów dalej. Wydarzenia wojenno-więzienne rozgrywają się jako zabawa żołnierzykami i makietami, ale też w przestrzeni sceny. Kiedy dwójka kolegów w rolach oprawców torturuje koleżankę (czyli działaczkę ruchu oporu), wiedząc, że jej nic nie zrobią, czujemy olbrzymi dyskomfort. To teatr prawdziwy, prowadzący do bardzo szczerej puenty: liczy się to, jak przeżywamy własne życie, co robimy dla świata i innych, jak przeciwstawiamy się i walczymy o sprawę, ale najważniejsze: umieć w tym wszystkim znaleźć siebie, poprzez miłość, rodzinę, pasję. Nie wszystek się poświęcić. Spektakl z Meksyku to część większego projektu, którego pozostałymi elementami są blog internetowy i książka stworzona przez 35 osób (jak nazywają ją autorzy: "mapa nadziei").

Bez nadziei zostawiła wrocławską publiczność za to Angelica Liddell, mocno oczekiwana i mocno rozczarowująca Hiszpanka, niewiele mająca do powiedzenia swoim monodramem JA NIE JESTEM ŁADNA. Ani treść tej wygłaszanej w towarzystwie żywego białego konia godzinnej tyrady-oskarżenia na temat molestowania dzieci, ani forma nie wzbudziła zainteresowania większości widzów, choć widziałem i emocjonalne reakcje, zapewne związane z osobistymi doświadczeniami. Liddell nie przekonała, bo jej intymna opowieść była zbyt efekciarska tam, gdzie powinny zabrzmieć szepty, nie krzyk. Zestawienie ballady NIGHTS IN WHITE SATIN z traumatycznym wspomnieniem z dzieciństwa dziewięcioletniej dziewczynki więcej by zrobiło fermentu, gdyby dźwięki trzymano na wodzy. Nie da się jednak zaprzeczyć, że kilka pytań rzuconych zwłaszcza do mężczyzn ma sens, zwłaszcza wobec trwającej u nas dyskusji wokół pedofilii.

Rewelacją (choć to zbyt rozrywkowe słowo w tym przypadku) okazał się oczekiwany z dużym zainteresowaniem pokaz cyklu instalacji na temat zbrodni kolonializmów. Prezentowana m.in. na Wiener Festwochen i festiwalu w Avignon EXHIBIT B porusza i zmusza do myślenia. Trudno po wizycie w doskonale dobranej do struktury spektaklu surowej przestrzeni Browaru Mieszczańskiego gładko przejść do rzeczywistości, pojechać do sklepu czy odebrać telefon. 25 widzów wchodzi do małej sali, gdzie otrzymuje numery. Po chwili, pojedynczo wyczytywani, jesteśmy wpuszczani na wystawę-przedstawienie. Już pierwsza instalacja robi wrażenie, tym bardziej że dwoje pierwszych aktorów przypięte ma do ubrań numery ewidencyjne, a obok nich wiszą zwierzęce trofea polowania w Afryce. To eksponaty w gabinecie osobliwości, dzicy przywiezieni z Afryki, by zaspokoić ciekawość elit - tak wyglądały w XIX i XX wieku tzw. human zoos, ekspozycje ludzi innych, czarnych, zdeformowanych, gorszych. Każda z kilkunastu części wystawy prezentuje wycinek z kolonialnej historii świata, kontekstu dowiadujemy się z podpisów pod poszczególnymi obrazami. Żywi modele i modelki stoją, siedzą lub leżą nieruchomo, patrząc nam prosto w oczy. Czujemy się nieswojo. Np. przy Sarze Baartman, Czarnej Wenus, niewolnicy wywiezionej z południowej Afryki w 1810 roku do Europy. W paryskim Muzeum Człowieka wystawiano jej szkielet i wypreparowane genitalia, mózg do połowy (uwaga) lat siedemdziesiątych XX wieku. Podobny los spotkał Angela Solimana, choć ten pochodzący z dzisiejszych terenów należących do Kamerunu lub Nigerii miał w życiu więcej szczęścia. Zabrano go jako dziecko do Marsylii, ale wychowano tego małoletniego niewolnika i wykształcono solidnie. Został potem nauczycielem, był szanowany w kręgach wiedeńskiej socjety jako powiernik i przyjaciel cesarza, członek loży masońskiej wespół z Haydnem i Mozartem. Po śmierci, Solimana zmumifikowano, wypchano i wciśnięto do muzeum w charakterze eksponatu: proszę państwa - oto Afrykańczyk i tyle (mumia spłonęła w 1848 roku). W kolekcji mamy jeszcze niewolników z Konga, okrutnie okaleczanych za niewydajną pracę przy zbiorach kauczuku, ale też współczesnych imigrantów, których takie światłe i demokratyczne kraje jak Francja, Szwajcaria, Wielka Brytania, Węgry, Hiszpania deportują z powrotem do miejsc, skąd przybyli szukać azylu. Niejedna deportacja zakończyła się śmiercią z rąk europejskich policjantów (uduszenie, zatrzymanie akcji serca i tak dalej - niskie wyroki). To nie jest tylko przeszłość - usiłuje nam powiedzieć autor tego Wydarzenia Brett Bailey, to ciągle tkwi w naszej mentalności, bywa, że dzieje się na naszych oczach. Potwierdzają to aktorzy w wywieszonych na ścianie notach od siebie. Leslie Mohin du Pont, chórzysta z cudownie wyciszającego na koniec, lecz i wzmacniającego przekaz zespołu śpiewających głów z Namibii (głowy ścinano, gotowano, oczyszczano i wysyłano do Europy do badań): "Ten projekt jest dla mnie bardzo ważny, bo opowiada o naszej historii. W moim kraju prawie nikt nie mówi o tych sprawach". Nana Sarpon: Nauczyłem się czegoś z rasizmu: szanować innych ludzi". Lucinda Sedoc: "Kolor naszej krwi jest taki sam". W EXHIBIT B zobaczymy też wrocławską artystkę Emose Uhunmwangho, której udział mówi jeszcze jedno: jestem jedną z was, jestem kobietą, nie Murzynką, kimś egzotycznym, pracuję w tutejszym teatrze, jestem Polką.

Po gwałcie kolonializmu nadszedł porządek, kruchy i ciągle niepełny, Sara Baartman dopiero dekadę temu, dzięki upomnieniu się o jej szczątki przez Nelsona Mandelę, została pochowana. A w piątek festiwalowa debata o brunatnej Polsce, z udziałem Zygmunta Baumana. Takie to spotkania czekają na uczestników Dialogu, trwającego do 19 października. Warto się wybrać, tym bardziej że słynny Johan Simons z potwornie nudnymi maratonami słów nie do wytrzymania (KRÓL LEAR, OCZYSZCZENI/ŁAKNĄĆ/PSYCHOSIS) już się w programie nie pojawi.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI