Tuesday, December 18, 2012

PAJACE (Opera Wrocławska)



Przez pierwsze 80 minut najnowszej premierowej propozycji Opery Wrocławskiej z niedowierzaniem pytałem siebie w myślach: gdzie się podział inscenizacyjny rozmach Waldemara Zawodzińskiego? Na scenie bowiem działo się niewiele, a do teatru operowego przychodzi się jednak nie po, by tylko posłuchać muzyki. Ten ponadgodzinny seans scenicznego nudziarstwa w naprawdę starym stylu skłania do wniosku ostatecznego: by wreszcie rozwieść Mascaniego z Leoncavallem, bo taki mariaż wyraźnie odbywa się kosztem PAJACÓW. Uroczą, swoją drogą, muzykę z RYCERSKOŚCI WIEŚNIACZEJ zostawiłbym wyłącznie do popisów koncertowo-recitalowych, chyba że reżyser miałby na nią pomysł.

Ewa Michnik mówiła mi o niedawnej realizacji niemieckiej, gdy PAJACOM towarzyszyła opera współczesna. Z kolei Michigan Opera Theatre z Detroit wystawił w tym roku dzieło Leoncavalla jako tytuł odrębny, wcielając w fabułę początku II aktu sekwencję baletową, opartą na muzyce z ZAZY, innej opery tego kompozytora. We Wrocławiu nie zdecydowano się na któryś z podobnych kierunków, szkoda. Może dyrektor Ewa Michnik miała nadzieję, iż taki macher jak Zawodziński znajdzie sposób i na tę ramotę o tym, jak obie kochają jego, jedna jest zazdrosna, cierpi i mści się rękami męża tamtej, która jej go odebrała. Przykro patrzeć na męczarnie pięknie śpiewającej Aleksandry Makowskiej (Santuzza), zasupłanej w zestaw gestów męczenniczych. Od otwierającego niby-erotycznego duetu Loli i Turiddu po zabawną w swej nieporadnej śmieszności scenę błogosławieństwa matki daje się odczuć sztuczność scenicznych sytuacji, niewypełnionych ani atrakcyjną treścią, ani choćby inscenizacyjnym trikiem. Deseczka udaje siodło, by śpiewak mógł na chwil parę stanąć na grzbiecie nieprawdziwego rumaka, tancerze pchają pięć drzewek na kółkach, by zrobić plener. O zaznaczenie umowności pewnie reżyserowi chodziło, ale nie wyszło, bo akcentów jest za mało i brakuje im inwencji. Wysiłki znakomitych wokalistów (Anny Bernackiej, Jacka Jaskuły, wspomnianej Makowskiej i przede wszystkim mocno śpiewającego Kamena Chanewa, bardzo dobrze brzmiącej orkiestry oraz chóru) idą w gwizdek, lecz, z drugiej strony, jedynie dzięki nim nie słychać gwizdów.

Za to po przerwie, już od prologu Tonia vel Taddea (zasłużenie przyjmowany owacjami Mariusz Godlewski) widać zmianę. Nie bez powodu Leoncavalla uważano za świetnego librecistę. Tekst (i treść) PAJACÓW ciągle żyje, fabularnie i intelektualnie zaciekawia, a nawet wzrusza. Do miłosnego trójkąta (czworokąta) włoski mistrz dodał problem artysty, który mimo prywatnego życiowego dramatu musi komedię odegrać. Łatwo to przenieść na codzienne życie widzów. Wszyscy jesteśmy komediantami, rzadko ściągamy maski, zrzucamy fasadowy kostium. Doskonale pokazuje to i wspaniale wyśpiewuje Nikolay Dorozhkin (Canio). Można powiedzieć, że aria Pajaca (Vesti la giubba) to samograj, ale tak naprawdę niełatwo wykonać przebój znany wszystkim na przykład z wersji Pavarottiego. Uwielbianemu przez zwłaszcza żeńską publiczność Godlewskiemu Dorozhkin dotrzymuje dramatycznego kroku, jeśli z nim tym razem nie wygrywa.  Wszechstronnym talentem pobłyskują Łukasz Gaj (Beppo) i Michał Kowalik (Silvio), a Anna Lichorowicz przechodzi siebie w spełnianiu akrobatyczno-choreograficznych życzeń Janiny Niesobskiej, nie wspominając o głosowej i aktorskiej urodzie jej Neddy. W PAJACACH wreszcie odnajdujemy scenograficzno-inscenizacyjny szlif Zawodzińskiego, kostiumową wyobraźnię Małgorzaty Słoniowskiej, a po opadnięciu kurtyny, kiedy commedia e finita - jak to się mówi - dłonie same składają się do oklasków.

Gdy przenikały się światy, realny i sceniczny, w rytm nut i słów Leoncavalla, przypominałem sobie, jak po niełatwym ustaleniu dogodnego dla nas obu terminu, umówieni z Waldemarem Zawodzińskim na sobotę 10 kwietnia 2010 roku, zdecydowaliśmy, że wywiadu nie odwołamy. Mimo wszystko. W tamtym smoleńskim czasie nie grano wprawdzie spektakli, ale artyści próbowali (BORYSA GODUNOWA), dziennikarze nagrywali nie tylko rozmowy o tragedii, bo, owszem, trudno Pajacowi w żałobie wyjść do widzów i zapewniać im rozrywkę, lecz i tak jest, że praca w radzeniu sobie z żałobą pomaga. Często nawet chciałoby się na scenie pozostać dłużej, aby do pustego domu, niewiernej żony, zwyczajności życia nie wracać.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………..
Pietro Mascagni RYCERSKOŚĆ WIEŚNIACZA/ Rugierro Leoncavallo PAJACE, reż. W. Zawodziński, kierownictwo muz. E. Michnik, premiera w Operze Wrocławskiej 15.12.2012