Przez
pierwsze 80 minut najnowszej premierowej propozycji Opery Wrocławskiej z
niedowierzaniem pytałem siebie w myślach: gdzie się podział inscenizacyjny
rozmach Waldemara Zawodzińskiego? Na scenie bowiem działo się niewiele, a do
teatru operowego przychodzi się jednak nie po, by tylko posłuchać muzyki. Ten
ponadgodzinny seans scenicznego nudziarstwa w naprawdę starym stylu skłania do
wniosku ostatecznego: by wreszcie rozwieść Mascaniego z Leoncavallem, bo taki
mariaż wyraźnie odbywa się kosztem PAJACÓW. Uroczą, swoją drogą, muzykę z RYCERSKOŚCI
WIEŚNIACZEJ zostawiłbym wyłącznie do popisów koncertowo-recitalowych, chyba że
reżyser miałby na nią pomysł.
Ewa Michnik
mówiła mi o niedawnej realizacji niemieckiej, gdy PAJACOM towarzyszyła opera
współczesna. Z kolei Michigan Opera Theatre z Detroit wystawił w tym roku dzieło
Leoncavalla jako tytuł odrębny, wcielając w fabułę początku II aktu sekwencję
baletową, opartą na muzyce z ZAZY, innej opery tego kompozytora. We Wrocławiu nie
zdecydowano się na któryś z podobnych kierunków, szkoda. Może dyrektor Ewa
Michnik miała nadzieję, iż taki macher jak Zawodziński znajdzie sposób i na tę
ramotę o tym, jak obie kochają jego, jedna jest zazdrosna, cierpi i mści się
rękami męża tamtej, która jej go odebrała. Przykro patrzeć na męczarnie pięknie
śpiewającej Aleksandry Makowskiej (Santuzza), zasupłanej w zestaw gestów
męczenniczych. Od otwierającego niby-erotycznego duetu Loli i Turiddu po zabawną
w swej nieporadnej śmieszności scenę błogosławieństwa matki daje się odczuć sztuczność
scenicznych sytuacji, niewypełnionych ani atrakcyjną treścią, ani choćby
inscenizacyjnym trikiem. Deseczka udaje siodło, by śpiewak mógł na chwil parę
stanąć na grzbiecie nieprawdziwego rumaka, tancerze pchają pięć drzewek na
kółkach, by zrobić plener. O zaznaczenie umowności pewnie reżyserowi chodziło,
ale nie wyszło, bo akcentów jest za mało i brakuje im inwencji. Wysiłki znakomitych
wokalistów (Anny Bernackiej, Jacka Jaskuły, wspomnianej Makowskiej i przede
wszystkim mocno śpiewającego Kamena Chanewa, bardzo dobrze brzmiącej orkiestry oraz
chóru) idą w gwizdek, lecz, z drugiej strony, jedynie dzięki nim nie słychać
gwizdów.
Za to po
przerwie, już od prologu Tonia vel Taddea (zasłużenie przyjmowany owacjami Mariusz
Godlewski) widać zmianę. Nie bez powodu Leoncavalla uważano za świetnego librecistę.
Tekst (i treść) PAJACÓW ciągle żyje, fabularnie i intelektualnie zaciekawia, a
nawet wzrusza. Do miłosnego trójkąta (czworokąta) włoski mistrz dodał problem
artysty, który mimo prywatnego życiowego dramatu musi komedię odegrać. Łatwo to
przenieść na codzienne życie widzów. Wszyscy jesteśmy komediantami, rzadko
ściągamy maski, zrzucamy fasadowy kostium. Doskonale pokazuje to i wspaniale
wyśpiewuje Nikolay Dorozhkin (Canio). Można powiedzieć, że aria Pajaca (Vesti
la giubba) to samograj, ale tak naprawdę niełatwo wykonać przebój znany
wszystkim na przykład z wersji Pavarottiego. Uwielbianemu przez zwłaszcza
żeńską publiczność Godlewskiemu Dorozhkin dotrzymuje dramatycznego kroku, jeśli
z nim tym razem nie wygrywa. Wszechstronnym
talentem pobłyskują Łukasz Gaj (Beppo) i Michał Kowalik (Silvio), a Anna Lichorowicz
przechodzi siebie w spełnianiu akrobatyczno-choreograficznych życzeń Janiny
Niesobskiej, nie wspominając o głosowej i aktorskiej urodzie jej Neddy. W
PAJACACH wreszcie odnajdujemy scenograficzno-inscenizacyjny szlif
Zawodzińskiego, kostiumową wyobraźnię Małgorzaty Słoniowskiej, a po opadnięciu
kurtyny, kiedy commedia e finita - jak to się mówi - dłonie same składają się
do oklasków.
Gdy
przenikały się światy, realny i sceniczny, w rytm nut i słów Leoncavalla,
przypominałem sobie, jak po niełatwym ustaleniu dogodnego dla nas obu terminu, umówieni
z Waldemarem Zawodzińskim na sobotę 10 kwietnia 2010 roku, zdecydowaliśmy, że
wywiadu nie odwołamy. Mimo wszystko. W tamtym smoleńskim czasie nie grano wprawdzie
spektakli, ale artyści próbowali (BORYSA GODUNOWA), dziennikarze nagrywali nie
tylko rozmowy o tragedii, bo, owszem, trudno Pajacowi w żałobie wyjść do widzów
i zapewniać im rozrywkę, lecz i tak jest, że praca w radzeniu sobie z żałobą pomaga.
Często nawet chciałoby się na scenie pozostać dłużej, aby do pustego domu,
niewiernej żony, zwyczajności życia nie wracać.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………..
Pietro Mascagni RYCERSKOŚĆ WIEŚNIACZA/ Rugierro Leoncavallo PAJACE, reż. W. Zawodziński, kierownictwo muz. E. Michnik, premiera w Operze Wrocławskiej 15.12.2012
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………..
Pietro Mascagni RYCERSKOŚĆ WIEŚNIACZA/ Rugierro Leoncavallo PAJACE, reż. W. Zawodziński, kierownictwo muz. E. Michnik, premiera w Operze Wrocławskiej 15.12.2012