Monday, May 21, 2012

Silesius 2012


Kolejny Silesius za nami, tym razem za całokształt nagrodzono Marcina Świetlickiego (zasłużenie), Książką Roku zostało „Imię i znamię” Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego (takie sobie, w kierunku nudy), Debiutem Roku ogłoszono „Kanadę” Tomasza Bąka.

Debiut Bąka zwrócił uwagę wielu jeszcze zainteresowanych poezją czytelników i recenzentów. Właściwie wszyscy go chwalą za język i czucie czasów, w których poeta i my żyjemy. Używając tytułu jednego z wierszy studiującego we Wrocławiu (uwaga: ekonomię) dwudziestolatka, ta książka to kakofonia głosów, zdarzeń, fraz, poglądów i obraz(k)ów. W takim chaosie biegnie nam codzienność i Bąk celnie ją portretuje. „Rozjechany kot przypomina mi, że nie ma już rzeczy wiecznych / – na ten moment, forever to tylko Batman, Rabka i remonty”. Przypomina mi się Marcin Świetlicki z lat 1990., z tą różnicą, że Tomasz Bąk nie zwraca się przeciwko żadnej poetyce, nie wyciąga manifestu do przybicia na białej kartce, no i ma trochę inną rzeczywistość wokół siebie. Ale pomysł na poezję jest podobny: opisać siebie i świat możliwie wprost i nie wprost, „mieścić się w granicach, lecz myślami być już na zewnątrz” (cytat z wiersza „Kanada”). Czyż taki fragment nie mógłby sie kiedyś znaleźć w bruLionie, sygnowany inicjałami M.Ś.: „najważniejsze to zostać legendą, być / jak Robert de Niro, Irek Bieleninik, / jak jutro – nie umierać nigdy”?

Sporo tu ironii, ale zaangażowanej, czuć rodzaj pochylenia się nad człowiekiem i systemem, momentami nawet pierwiastek walki o... lepsze dziś? Postulat z tekstu „Hip”, czyli „Najlepsze, co możesz zrobić w życiu to otworzyć / własną restaurację lub pizzerię!” krzyczy bardzo oczywistą kpiną, lecz następujący po nim paradoksalny w dzisiejszej rzeczywistości „Pokaż mi swój łom, / a powiem ci, jaki z ciebie lewak” wprowadza ton poważniejszy, budząc myśli. I choć na razie u Tomasza Bąka więcej językowych zawrotów głowy, błyskotliwych połączeń słów w słowach (choćby „Żywiec miękko ląduje za chmurtyną” z wiersza „Mad Season”), to całość pozwala mieć nadzieję na narodziny ważnego poety. „W wiadrze krew się mrozi”.

Dycki w tym świetle jest kimś od tu i teraz oderwanym, autopowtórkowym, stąd nagrodzenie „Imienia i znamienia” uważam za jurorski błąd. Może sędziowie Silesiusa chcieli się zrehabilitować za pominięcie „Piosenki o zależnościach i uzależnieniach”, która przegrała kiedyś z „Po Krzyku” Krystyny Miłobędzkiej, a wygrała Nike i Gdynię. Mnie się ten tom nie czytał dobrze, nie intrygował, nie wciągnął, wydał zbyt skupiony na osobistej historii, własnej traumie. Wiersze najczęściej bywają rodzajem spowiedzi, wyznania i terapii, te najlepsze potrafią jednak wywołać stan porozumienia, uchwycić emocje pulsujące w różnych biografiach. Czarne piosenki Dyckiego może i mówią coś o kresowej tożsamości, lecz ich katarynkowa monotonia nuży.

Za to Marcinowi Świetlickiemu sto tysięcy za całokształt należało się bezwzględnie, choć – jak laureat przypomniał ze sceny – znajduje się dopiero w połowie drogi (ma 50 lat, wydał dziewięć premierowych tomów wierszy) i mimo iż pisze mniej niż kiedyś, poezja znaczy w jego dorobku najwięcej. Ów „półkształt” Świetlickiego mocno zmienił polską literaturę, okazał się impulsem dla pokoleń poetów (i czytelników), wykreował też autentyczną artystyczną legendę. To ciągle świeża, żywa, znakomita i bliska twórczość, której sprawca „stara się o wiersze, żeby mu nie wymarzły”.

A sam Silesius? Zdaje się, że Wrocławska Nagroda Poetycka łapie zadyszkę. Sobotnia gala była przykładem zatrzymania się tuż przed finiszem. Aktorzy, jak zwykle, odegrali (tym razem odśpiewali) teksty poetów w tradycyjnie ciekawym minispektaklu obmyślonym przez reżysera Tomasza Mana, lecz samo wręczenie nagród rozczarowało. Z przyczyn zapewne istotnych, ale nieoznajmionych publiczności, osobiście nie pojawili się ani Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, ani Tomasz Bąk. W takich przypadkach wysyła się do laureatów kamerę lub przynajmniej mikrofon i nagrywa krótkie wystąpienia. Wiedzieliśmy od miesiąca, że nagrodę za cało-pół-kształt przyznano Świelickiemu, czy nie można mu było zaproponować, by wystąpił tego wieczoru ze Świetlikami? Może trzeba się zastanowić nad uczynieniem z Silesiusowego finału czegoś więcej niż godzinnej gali? Seria spotkań autorskich (wzorem salonu Angelusa) przybliżyłaby kandydujące książki, dałaby okazję do bezpośredniego zetknięcia z autorami. Promocyjnego rozmachu Wrocław powinien się uczyć na przykład od Szczecina i festiwalu związanego z nagrodą Gryfia. Kilka drobnych posunięć pozwoliłoby prestiż  podkreślić. Statuetek (i czeków) nie wręczał fundator prezydent Rafał Dutkiewicz (nie było go też zresztą dzień wcześniej na uroczystości wiekowej Nagrody Odry). To są znaki i znaczki, o które warto w przyszłości zadbać dla dobra Silesiusa (i nie tylko).
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
PS
Prezydent Dutkiewicz w sobotę wyleciał podobno do Kanady, by podpisać umowę na kolejne sportowe igrzyska we Wrocławiu. No OK, sam się sportem pasjonuję (z wyjątkiem polskiej tzw. ekstraklasy piłkarskiej). Tę Kanadę w kontekście wygranej Bąka (za tom "Kanada") dałoby się PR-owo ograć, a przynajmniej wiedzielibyśmy, dlaczego prezydenta nie ma...
........................................
Wrocławska Nagroda Poetycka Silesius 2012